sobota, 26 stycznia 2013

Magiczna Kraina Herbaty ukryta w Górach Cynamonowych


Zbieram szczękę z podłogi. Nie raz, i nie dwa, a zdarzył się nawet raz trzeci. Zaczęło się już w drodze tam wysoko – w Góry Cynamonowe, będące częścią Gathów Zachodnich – 1600 – 2400 m w górę. Kierowca dużego autobusu, nazwany roboczo „Królem Szos” (mam ogromny wehikuł i głośny klakson, więc jadę jak chcę, gdzie chcę i wyprzedzam wszystko i wszystkich dookoła, a co!) dokonywał na drodze rzeczy niemożliwych. Na ścieżce górskiej o szerokości jednego pasa ruchu (europejskiego) wymijają się na zakręcie (!) dwa pełnowymiarowe autobusy rejsowe. Do pootwieranych wszędzie okien(najlepsza klimatyzacja Made in India) wdzierają się gałęzie mijanych drzew – nasz kierowca dzielnie wyprzedza (!) kolejne pojazdy na krętych drogach, a wszystko to dzieje się na przestrzeni dosłownie dwóch, może trzech centymetrów  dzielących lakiery wehikułów. Przed każdym zakrętem każdy trąbi, obwieszczając „temu po drugiej stronie” , że nadciąga. Taak, nie mylicie się – głowa pęka : ) Zdumiewa mnie ta ich jazda na centymetry : kilka godzin później doświadczam jej „na własnej skórze” - idąc poboczem. Jestem wymijany przez samochody, które dosłownie ocierają  się o mój naskórek. Wracając jednak do głowy – pęka ona, i szczęka opada nie tylko z powodu wariackiej jazdy rodem z Hindustanu. Człowiek patrzy i nie wierzy – tropikalne słońce (i temperatura) na dwóch kilometrach nad poziomem morza, błętkitne niebo, sływające po stokach, i pnące się w ich górę kaskady krzewów herbaty, a wszystko tonie w soczystej zieleni. Powoli przestaję się dziwić, czemu jadąc hinduskim tuk tukiem tudzież rykszą, o taką :

Kierowca zamiast obserwować drogę, to odwraca od niej wzrok, żeby podziwiać widoki. Jak najbardziej go rozumiem, tylko martwię się trochę o swój tyłek. Ale tylko trochę, bo kto by myślał o śmierci, mając coś takiego wokół siebie: )




Zdaje się, że wspominałem coś o zapachach, jakie unoszą się w indyjskiej przestrzeni? Mocz, haszysz, potrawy… W Górach Cynamonowych zaś jeszcze się autobus nie zatrzymał u celu, a moje nozdrza już zostały zaatakowane przede wszystkim przez kardamon,jaśmin, i… zgadliście: cynamon. Myślałem że ktoś coś gotuje, ale okazało się, że to po prostu sobie rośnie, i dlatego tak pachnie – przecież to naturalne! Tak – zbierałem szczękę z podłogi kolejny raz. Tym bardziej, że zapach jest naprawdę intensywny, i mocno absorbujący zmysły. Bardzo niedługo potem dopadły mnie kolejne aromaty. Przecież rosną tu drzewa cytrynowe, mango, pomarańczowe, bananowe… Wszystko Pachnie – przez duże P. Przejeżdżam obok upraw przypraw – feeria zapachów przechodzi moje najśmielsze wyobrażenia, ale to i tak nic w porównaniu zapachu który roztacza się z leżących przy fabrykach herbaty  lnianych worków wypchanych zebranymi z pól liśćmi herbaty właśnie…  Duża część herbat jakie spijamy w Polsce i nie tylko pochodzi właśnie stąd. Szkoda tylko, że herbata  dla Hindusów nie zawiera całej chemii, która dodawana jest „na eksport”.  Żeby jednak nie było za słodko… Tłukę się (inne określenie nie przechodzi mi przez gardło i klawiaturę) 40 km w jedną stronę po górskich dróżkach tuk tukiem, z permanentnym opadem szczęki (widoki, ach, widoki…), zastanawiając się, czy bardziej niedobrze mi od ciągłych zakrętów, wycia silnika, silnego akcentu hindi mego kierowcy, czy też  jego balansowania nad przepaściami. Celem jest miejsce, z którego wyrusza się na kilkugodiznny trekking. Po drodze widzę dzikie bawoły, i drzewa sandałowe; wypatruję słoni i tygrysów. Po dwóch godzinach jazdy (tak – 40 km) docieramy na miejsce. Okazuje się, że trekkingu nie będzie, bo przewodnik zbiera właśnie śmieci na drogach – wszystko to z okazji kontroli, która ma nadejść dnia następnego. India, Incredible India : ) Nic straconego! W drodze powrotnej zahaczamy o Lakkam Waterfalls, gdzie turyści widzą może 20 metrów wodospadu, mi zaś po długich pertraktacjach udaje się zobaczyć jego 320 metrów, skacząc jak koza po korzeniach drzew tworzących schody pnące się w górę wodospadu. Potem zaś zaczyna się prawdziwa zabawa, czyli skakanie po mokrych skałach, między kaskadami spływającej wody, i grożącej niemo przepaści najeżonej skałami. Enty już raz tego dnia zachwycam się widokami, zastanawiając się uparcie, skąd w tym kraju taka znieczulica jeśli chodzi o bezpieczeństwo turystów : ) Mój przewodnik skacze zwinniej niż kozica w samych japonkach (przecież to co najmniej usiłowanie samobójstwa!), nie ustrzega się jednak potknięcia, zakończonego efektownym lądowaniem w strumieniu. Śmieję się z niego, po czym może 15 sekund później zaliczam jeszcze bardziej efektowną glebę, która przebarwiła mi część spodni na kolor krwistoczerwony (nie pytajcie czemu – nie mam najmniejszego pojęcia, a Przewodnikowi nie starczyło angielskiego na objaśnienie mi tej zagadki ).
Przejeżdżamy przez dalsze wioski górskie – ludzie patrzą na mnie z ciekawością (przede wszystkim Kobiety), niektórzy z niechęcią  bądź obojętnością( Mężczyźni). Życie toczy się swoim rytmem, wyznaczanym przez pracę przy zbieraniu liści herbaty (1.5 $ za 12 godzin ciężkiej pracy w bezlitosnym słońcu), handlowaniu,jedzeniu i  załatwianiu potrzeb fizjologicznych  - publicznie, bo czego tu się wstydzić? Mimo całej biedy którą widzę, zauważam, że ma ona jakiś rajsko-leniwy wymiar, spowodowany takimi a nie innymi okolicznościami przyrody. Wiem, że dla części z Was może być to obrazoburcze, ale gapiąc się na krajobraz Gór Indii Południowych, nasunęła mi się taka myśl, że tutaj ciężko nie wierzyć w Boga… Może dlatego właśnie mieszkańcy tego regionu mówią o swojej ziemi: „God’s Own County” ? 

czwartek, 17 stycznia 2013

Wibracje czystego Lenistwa na Goa

Słońce, i tylko słońce na niebie. Chmury odeszły w niepamięć i niebyt - zostały gdzieś tam daleko na Północy. Jasny piasek plaży, przechodzący w ciepłe Morze Arabskie. Zastanawiałem się, dlaczego po zmroku nikt się tam nie kąpie. Doszedłem do wniosku, że ludzie muszą wiedzieć co tam żyje, i w jakiej porze poluje - dlatego po zachodzi słońca nikt nie ryzykuje :) Delikatnie szumią fale, a za moimi plecami gaje palmowe, rosnące wzdłuż plaży. W nocy wspomniane fale stają się głośniejsze, ale to sprawia tylko, że zasypiam szybko w domku bambusowym na plaży, kołysany tym dźwiękiem. Sam domek stanowi kwintesencję pojęcia "luksus" na Goa. Jest na plaży, pod palmami - posiada łóżko, rozpiętą nad nim moskitiere, jedną szafkę, europejską (!!!) toaletę, skromną umywaleczkę, światło, a nawet wiatrak. Gospodarze calutki dzień siedzą sobie na ogrodowych krzesełkach w cieniu plaży, od czasu do czasu leniwie zamiatając piasek(?) miotełką zrobioną z liści palmowych. Nikt się nie stresuje, nikt nie krzyczy, nikt nigdzie się nie spieszy.Czego chcieć więcej? Ktoś mógłby przymarudzić, że nie ma ciepłej wody, ale jak już wspominałem, jak człowiek zamarynowany jest w swoim własnym pocie, pomieszanym z piaskiem, to ciepła woda jest ostatnią rzeczą, o której marzy i myśli. 8rano. Ludzie wylegają na plażę - biegać, ćwiczyć jogę (jak oni to robią? Cały czas nie mogę się napatrzeć), medytować. Zanurzam się w słońce, słone i gorące powietrze, w którym  miesza się haszysz palony tutaj nagminnie i wszędzie, oraz potrawy pichcone w plażowych restauracyjkach i otwartych kuchniach wystawionych na plaży. Rekin, langusta, kraby? No problem, my friend : ) Śniadanie natomiast zacząć można od świeżego ananasa oferowanego od plażowego sprzedawcy, popitego lassi, czyli indyjskim szejkiem owocowym. Za wszystko max 5 zł - żyć nie umierać! Krowy majestatycznie przechadzają się brzegiem plaży - nie ruszają ich nawet ratownicy. Nierzadko wyłoży się taki zwierz na samym brzegu, i najzwyczajniej w świecie sobie plażuje - dokładnie tak jak ja.  Po całym dniu spędzonym na plaży, między kąpielami słonecznymi, morskimi, a lekturą książki na werandzie domku... Nie chce się człowiekowi absolutnie nic. Ot - taki słodki niebyt goański - niech trwa wieki! Tym bardziej, że zaraz przy plaży, na jedynej głównej ulicy sprzadaje sięrzeczy z dosłownie całych Indii - od Północy po Południe - także nic, tylko przyjeżdżać na Goa : P   Ale tymczasem... Czas wyruszać dalej, wsłuchać się w szum palm na samym Południu Subkontynentu.
P.S Mam nieodparte wrażenie, że wpis ten jest tak leniwy, jak życie tutaj :) Niech żyje Goa!




poniedziałek, 14 stycznia 2013

Północ Indii – czyli: Nigdy nie wiesz, co się stanie za 5 minut


„Gdzie są turyści?” – to pytanie towarzyszy mi od pierwszych godzin spędzonych w tym kraju. Nawet na Paharganj w Delhi (dzielnicy tanich hosteli dla ludzi podróżujących z plecakiem) idę godzinę, dwie, trzy, i jedyne co widzę, to potok krajowców.  Gdzie bym nie zajrzał– bazary, świątynie hinduistyczne, meczety – patrzą na mnie, jakbym był pierwszym „obcym” jakiego ujrzeli. To dość niesamowite uczucie, zważywszy na to, jak popularnym kierunkiem są Indie wśród wszelkiego rodzaju włóczęgów. W tajemniczy jednak sposób nie podążam ulicami Delhi, Agry czy Jaipuru w tłumie przybyszów z Europy, USA czy Australii, a wciśnięty jestem w tłuszcze (uwierzcie – to dobre określenie) turystów indyjskich (mają zacięcie fotograficzne porównywalne z ukochanymi przez nas Chińczykami czy Japończykami J ), sprzedawców, tragarzy, naciągaczy, zaganiaczy, gotujących, żebrzących, rikszarzy, przechodniów, i kogo tam jeszcze tylko sobie wymyślicie – indyjska ulica pomieści wszystkich. Białe twarze giną, zalane ponad miliardem tych indyjskich. Taka przynajmniej jest moja teoria na wytłumaczenie tego tajemniczego zjawiska. Chcecie poczuć się „jedynym białasem” w egzotycznej ciżbie kłębiącej się na ulicy, zalanej ogłuszającym dźwiękiem chyba miliona klaksonów, oddychając powietrzem wypełnionym bardziej niż zaskakującą mieszaniną zapachów? W Indiach macie 100 % szansy na powodzenie, choć ostrzegam, że na początku może być to nawet bardziej niż przytłaczające.  Co chwilę zatrzymywany jestem  przez rodziny, pragnące mieć zdjęcie z białym człowiekiem. Właśnie przed chwilą (a siedzę sobie w Wiszących Ogrodach Bombaju) przyjąłem taktykę „zdjęcie za zdjęcie” – niech  moja blada twarz też coś z tego ma : ) Rozważałem również pobieranie opłaty za zdjęcie w wysokości 10 lub 20 rupii, ale nic z tego nie wyszło – mam za miękkie serce.
   Kontynuując jednak temat tajemniczego kamuflażu białych twarzy na ulicach indyjskich… Pomyślcie sobie o najbardziej turystycznym miejscu w Indiach. Myślę że część z Was pomyslała o Taj Mahal – i słusznie. Miejsce które codziennie zalewają turyści z całgo świata – fakt. Tylko że… Wystarczy przyjść jakieś pół godziny przed wschodem słońca, a nie zobaczy się absolutnie żadnej zagranicznej żywej duszy. Zobaczy się za to hinduistyczną ceremonię ku czci Śivy, połączoną z rytualnymi śpiewami, przy ołtarzu ociekającym złotem i świecami. Wszystko to widziane w kompletnych ciemnościach wywołuje piorunujące wrażenie. Zgadnijcie co dzieje się z nastaniem dnia, i przyjazdem autokarów z turystami? Tak jest – wszystko znika… A na tym miejscu pojawiają się stoiska z figurkami i magnesikami Taj Mahal. Zdarzyło się jeszcze coś – w tych ciemnościach właśnie. Zabrakło mi indyjskiej gotówki, aby kupić bilet wstępu do Taj( lokalsi płacą 20 rupii – czyli złotówkę, a turyści 750 – czyli 20 $. India, Incredible India…).  Oczywiście zaraz pojawił się pomocny pan, który zaoferował wymianę dolarów na rupie. Powiedział mi „come with me, my friend”, czym wywołał stan przedzawałowy  u Magdy, która już chciała dzwonić do mojej Mamy, że zaginąłem w Indiach : ) Pan zaprowadził mnie do najbrudniejszej i najciemniejszej dziury w ścianie jaką widziałem, a która okazała się klatką schodową. Weszliśmy do jego mieszkania, i przy świetle świecy przeliczaliśmy dolary na rupie, a ja dyskretnie oglądałem wnętrze domu, plując sobie w brodę, że nie mam aparatu. Co prawda nie będę ukrywał – ogarnął mnie lekki niepokój jak wkraczałem do tej dziury w ścianie (w końcu białas z dolarami po nocach w takich miejscach to nie jest definicja bezpieczeństwa, ale.. kto nie ryzykuje ten nie ma : ) Po dokonaniu wymiany w tym bardzo specyficznym kantorze, pan wyciąga jakiś album, i zabija mnie prostą informacją, że jest doormanem (odżwiernym, otwierającym?) Taj Mahalu, i jest to funkcja przekazywana z pokolenia na pokolenie w jego rodzinie, a tak wyglądał otwierający wrota Taj Mahal jego ojciec, dziadek, pradziadek…  Szczęka mi opadła i zapomniałem o dolarach, oglądając te zdjęcia w wątłym blasku świecy - tak mnie zaszokował swoją fuchą : ). Jak się okazało, ten sam pan pół godziny później otwierał  cud Taj Mahal dla świata. Przedtem jednak, jeszcze  w jego domu, usłyszałem: „my friend, You don’t want Your indian money? ” Magiczne rzeczy mogą stać się w tym kraju – nawet w stricte turystycznych destynacjach.
 Wiecie jak ciężko zebrać myśli, próbując napisać coś w miejscu publicznym w Hindustanie?  Dosłownie co kilkanaście sekund słyszę „hello, how r You?” – wypada pociągnąć gadkę, zapozować do zdjęcia… Strach pomyśleć w ilu hinduskich albumach znalazła się moja facjata. Cóż – ciężkie jest życie „osoby publicznej” w tym kraju. Mam wrażenie, że jestem dla nich substytutem wszystkich białych turystów (no gdzie oni są?!).  
Cierpliwie odpowiadam na niekończące się pytania skąd jestem, gdzie to jest,ile zarabiam, co robię w Polsce, jak mi się podoba w Indiach (a  spróbuj tylko powiedzieć, że brudno, że jedzenie za ostre, że za głośno na ulicach etc – ma być amazing i incredible). Zdarzają się też perełki typu: „czy Polska to gdzieś blisko Afryki?”. Bywają również zaproszenia do domów (nie, nie czuję atmosfery zagrożenia).  Pomimo całej tej ciekawości, pomieszanej z upierdliwością…
 Odżywam!  Zapomniałem już jak brzmi ta zachodnia pop papka muzyczna, którą nas karmią na co dzień, jak wyglądają odmóżdżające programy i seriale TV. Obserwuję za to głośno śpiewających mantry i indyjskie hity taksówkarzy. Zanurzyłem się też w bollywoodzkiej estetyce – nigdy nie myślałem że TAKI kicz będzie mnie tak zachwycał  i bawił do łez. Pomimo faktu, że też jest w jakiś sposób odmóżdżający, choć w inny sposób, niż polska TV. Myślę, że każdy potrzebuje takiego totalnego oderwania się od rzeczywistości jaka otacza go na co dzień.  O! Dosłownie minutę temu zostawiłem moją współtowarzyszkę podróży po Indiach  na ławce, kilka metrów ode mnie (stwierdziłem że lepiej pisze mi się bliżej ziemi – na trawie).  Właśnie zobaczyłem, że siedzi otoczona wianuszkiem kobiet w saari, coś z nimi je, i intensywnie im tłumaczy : ).
Kończąc  tych słów kilka (zaraz o tym, dlaczego tak mi się spieszy) – jedna rada i przestroga dla planujących ewentualną podróż do Indii. Nie jedźcie na Północ w styczniu! W dzień jest przyjemnie – ok. 15-20 stopni (wyjątek stanowiła Agra, gdzie myślałem że umrę z zimna – od rana do rana). Gdy jednak nadchodzi wieczór…  Zimno jest wilgotne, przenikliwe, i straszne – nie jedźcie w styczniu – apeluję. Oczywiście o ciepłej wodzie i ogrzewaniu w hostelach można tylko pomarzyć, ale… Z reguły ma się albo egzotykę, albo ciepłą wodę : ) Teraz na przykład również nie mam ciepłej wody, ale właśnie kończę swój wpis z tarasu domku na plaży, i uciekam powalczyć z falami Morza Arabskiego – komu potrzebna ciepła woda?  : )


Jak to było? "Każdy orze jak może"

Tak się to robi w Delhi


A "prawie" tego w Polsce nie lubimy, prawda?: > W Indiach na szczęście to symbol o wręcz przeciwnej wymowie : )

sobota, 12 stycznia 2013

Impresje fotograficzne z Indii Północnych, cz.1




Henna... Wykorzystałem wizerunek Koleżanki Magdaleny, ale... Może sam zrobię sobie takie cudo na Goa?...

A to Indian Family Style Photography :) 

Tak tak... Białas (jeszcze) Kuba, i Bardzo atrakcyjna wizerunkowo Pani Ogrodnik (Ogrodniczka? Niee... Głupio brzmi)

Jesteś głodny? Ugotuj coś sobie! Na środku ulicy? A co to za problem :) This is India, my friend 

Potężny Fort w Delhi. Małpy gratis

Kto poznaje budyneczek za mgłą? :)

poniedziałek, 7 stycznia 2013

Przerażająco piękny Szok rodem z Hindustanu


Mam problem z tym Krajem… Krajem? Nazwałbym go raczej Krainą Dziwów Wszelkich. Na czym polega problem – spieszę wyjaśnić – nie mam absolutnie żadnego pojęcia, o czym napisać, co pominąć. Najchętniej opisałabym wszystko, ale obawiam się, że to kompletnie nie nadaje się na formę blogową. Zatem impresji kilka, z pierwszych dwóch dni (co osobiście mnie przeraża – bo gdzie tu do 26 dni?).
Powietrze – uderza Cię wilgotna mieszanina składająca się z przypraw, niezliczonej ilości gotowanych na ulicy potraw, moczu oddawanego przez ludzi gdzie popadnie, dymu z ognisk rozpalanych wprost na ulicy, i oddechów ludzi przechodzących przed Tobą, za Tobą, obok Ciebie… wszędzie wszędzie – o ruchu ulicznym słów kilka za chwilę zresztą, bo to jest cud, że co najmniej połowa populacji Indii nie zginęła śmiercią tragiczną.
Ulica –  Żeby od fauny zacząć… bezdomne psy,krowy (święte, oczywiście) wygrzebujące ze śmietników co bardziej smakowite kąski, małpy siedzące na dachach budynków i przyglądajace się całemu zamieszaniu. Wspomniane krówki  (a raczej spore krowiszcza) potrafią zablokować ruch w sposób nagły, i ze skutkiem natychmiastowym – niesamowicie patrzy się, jak falująca ulicy nagle zamiera, bo w poprzek staje uparte, krowie, ale święte stworzenie, i  nie ma rady – trzeba stanąć.  A skoro już mowa o ruchu – o ile nie ma betonowych przegród wyróżniających pasy ruchu (a w 90% przypadków ich brak) – każdy jedzie jak mu się żywnie podoba – w kierunku w którym mu się żywnie podoba. Do tego wyobraźcie sobie trąbienie dochodzące ze 100 % wehikułów (ryksze, samochody, busy, nawet ryksze rowerowe używają dzwoneczków). Trąbi się na okoliczność wymijania, wyprzedzania, jazdy do przodu, skręcania – trąbi się ciągle – dosłownie. Jedna wielka kakofonia trąbienia – człowiek jest ogłuszony,  ale na jakąś dziwną, egzotyczną modłę : ) A jak się zgłodnieje  - proszę bardzo! Omlety, ryż, kurczaki, ciasteczka, makarony, tikki, masale, czego tylko dusza zapragnie. Wszystko to przygotowywane uroczymi brudnymi rączkami, które przerzucają Twój dajmy na to makaron, gotujący się na żywym ogniu, w garnku który prawdopodobniepamięta Gandhego, Gandhi za to z pewnością pamięta ostatnie jego mycie.. Po kolejnym kliencie naczynko jest skrobane łyżeczką – kto marnowałby czas na mycie : )

Telewizja, i… Teledyski  na MTV które ogląda się jak pełne niesamowitego kiczu filmy akcji: Mashallah: http://www.youtube.com/watch?v=aZB5wuXGwGU , pełne indyjskich macho, od których spojrzeń ludzie wylatują w powietrze (tak tak!), i wykonujących skoordynowane z tancerkami i tańcerzami ruchy kopulacyjne… Plus niezapomniana ekspresja gestów, mimiki i spojrzeń – koniecznie! Przyznam, że uzależniłem się – a początkowo nawet popłakałem ze śmiechu  - niech schowają się wszystkie komedie nędznego kina USA : )  Nie mogę się doczekać Bombaju i Bollywood!

Magdalena krzyczy na mnie, że za długo, i wszystkich zanudzę, dlatego skończę kilkoma migawkami jeszcze…  Ludzie się GAPIĄ – nie patrzą, obserwują, tylko GAPIĄ – długo, namiętnie i intensywnie. Proszą nas o zrobienie sobie z nimi zdjęć,  Panowie wykręcają karki za mą towarzyszką (martwiłem się nawet dzisiaj o stan ich kręgosłupów i ryzyko zwyrodnień dysków), stąd nadałem jej dzisiaj „Neckbreaker”, Wczoraj Dziewczyna ni z tego ni z tego ni z owego powiedziała mi : „I’m single” . Generalnie czujemy się jak gwiazdy : )  
Żeby zakończyć pozytywnym akcentem…  Wcale nie musimy uciekać przed tłumem białych turystów, bo… po prostu ich nie ma. Czasami przez pół dnia nie zobaczymy ani jednej nie-hinduskiej twarzy . Czy to nie piękne? Tak – pięknie przerażające – jak wszystko, przez te pierwsze dwa dni.  Nie wiem jak poradzę sobie z natłokiem wrażeń przez kolejne 24 dni – ale obiecuję – postaram się to jakoś ogarnąć.  W każdym razie – India, Incredible India  - jak najbardziej : )
P.S Następny post - obiecuję opowiatkę o pociągach indyjskich, które wzbudziły w nas strach na tyle, że mamy stresa przed kolejnym wyjazdem - który za 3 godzinki : ) 




czwartek, 3 stycznia 2013

Czas START :)

No i stało się! Po kilku latach marzeń o dalekich lądach, i częściowym ich już zrealizowaniu (niewolnicza praca na statku pasażerskim pływającym po Karaibach), roku oszczędzenia i  krwawym zmaganiu się z decyzjami pt. : "Gdzie?" - zdecydowałem : Wszędzie! W półrocznych ramach... Tak oto dumnie leży przede mną spakowany plecak, który przez pół roku stanie się mym domem i całym dobytkiem, a ja za chwil kilka udaję się pod ostatni europejski prysznic, po czym z lotniska na Heathrow przeniosę się do magicznych podobno (sprawdzę to!) Indii :) Tam przez 26 dni wspólnie kombinować, dodawać otuchy i towarzyszyć  mi będzie koleżanka ma - Magda (tak - nawet takie typy jak ja ulegają czasem zestresowaniu). Co potem? A tak właściwie... Skąd mam to wiedzieć? :) Jedyne co wiem, to fakt, że sam już odwiedzam Wietnam, Laos, Kambodżę, Tajlandię, Indonezję, bujam się w hamaku na Fidżi, Jamajce, uciekam przed partyzantami w Kolumbii i Wenezueli, oraz bratam się z afrykańską przyrodą i ludźmi w Kenii. Taki jest plan - a co przyniesie życie i wpisy na tym blogu... Czas pokaże. Co obiecuję sobie i ewentualnym Czytelnikom? Tylko jedno - będę uciekał jak najdalej się da od spoconego tłumu białych turystów z dolarami w ręku i aparatami pod pachą ;) A teraz już wybaczcie... India, Incredible India!