Zbieram szczękę z podłogi. Nie raz, i nie dwa, a zdarzył się
nawet raz trzeci. Zaczęło się już w drodze tam wysoko – w Góry Cynamonowe,
będące częścią Gathów Zachodnich – 1600 – 2400 m w górę. Kierowca dużego
autobusu, nazwany roboczo „Królem Szos” (mam ogromny wehikuł i głośny klakson,
więc jadę jak chcę, gdzie chcę i wyprzedzam wszystko i wszystkich dookoła, a
co!) dokonywał na drodze rzeczy niemożliwych. Na ścieżce górskiej o szerokości
jednego pasa ruchu (europejskiego) wymijają się na zakręcie (!) dwa pełnowymiarowe
autobusy rejsowe. Do pootwieranych wszędzie okien(najlepsza klimatyzacja Made
in India) wdzierają się gałęzie mijanych drzew – nasz kierowca dzielnie
wyprzedza (!) kolejne pojazdy na krętych drogach, a wszystko to dzieje się na
przestrzeni dosłownie dwóch, może trzech centymetrów dzielących lakiery wehikułów. Przed każdym
zakrętem każdy trąbi, obwieszczając „temu po drugiej stronie” , że nadciąga.
Taak, nie mylicie się – głowa pęka : ) Zdumiewa mnie ta ich jazda na centymetry
: kilka godzin później doświadczam jej „na własnej skórze” - idąc poboczem.
Jestem wymijany przez samochody, które dosłownie ocierają się o mój naskórek. Wracając jednak do głowy
– pęka ona, i szczęka opada nie tylko z powodu wariackiej jazdy rodem z
Hindustanu. Człowiek patrzy i nie wierzy – tropikalne słońce (i temperatura) na
dwóch kilometrach nad poziomem morza, błętkitne niebo, sływające po stokach, i
pnące się w ich górę kaskady krzewów herbaty, a wszystko tonie w soczystej
zieleni. Powoli przestaję się dziwić, czemu jadąc hinduskim tuk tukiem tudzież
rykszą, o taką :
Kierowca zamiast obserwować drogę, to odwraca od niej wzrok,
żeby podziwiać widoki. Jak najbardziej go rozumiem, tylko martwię się trochę o
swój tyłek. Ale tylko trochę, bo kto by myślał o śmierci, mając coś takiego wokół
siebie: )
Zdaje się, że wspominałem coś o zapachach, jakie unoszą się
w indyjskiej przestrzeni? Mocz, haszysz, potrawy… W Górach Cynamonowych zaś jeszcze
się autobus nie zatrzymał u celu, a moje nozdrza już zostały zaatakowane przede
wszystkim przez kardamon,jaśmin, i… zgadliście: cynamon. Myślałem że ktoś coś
gotuje, ale okazało się, że to po prostu sobie rośnie, i dlatego tak pachnie –
przecież to naturalne! Tak – zbierałem szczękę z podłogi kolejny raz. Tym
bardziej, że zapach jest naprawdę intensywny, i mocno absorbujący zmysły.
Bardzo niedługo potem dopadły mnie kolejne aromaty. Przecież rosną tu drzewa
cytrynowe, mango, pomarańczowe, bananowe… Wszystko Pachnie – przez duże P.
Przejeżdżam obok upraw przypraw – feeria zapachów przechodzi moje najśmielsze
wyobrażenia, ale to i tak nic w porównaniu zapachu który roztacza się z
leżących przy fabrykach herbaty lnianych
worków wypchanych zebranymi z pól liśćmi herbaty właśnie… Duża część herbat jakie spijamy w Polsce i
nie tylko pochodzi właśnie stąd. Szkoda tylko, że herbata dla Hindusów nie zawiera całej chemii, która
dodawana jest „na eksport”. Żeby jednak
nie było za słodko… Tłukę się (inne określenie nie przechodzi mi przez gardło i
klawiaturę) 40 km w jedną stronę po górskich dróżkach tuk tukiem, z
permanentnym opadem szczęki (widoki, ach, widoki…), zastanawiając się, czy
bardziej niedobrze mi od ciągłych zakrętów, wycia silnika, silnego akcentu
hindi mego kierowcy, czy też jego
balansowania nad przepaściami. Celem jest miejsce, z którego wyrusza się na
kilkugodiznny trekking. Po drodze widzę dzikie bawoły, i drzewa sandałowe;
wypatruję słoni i tygrysów. Po dwóch godzinach jazdy (tak – 40 km) docieramy na
miejsce. Okazuje się, że trekkingu nie będzie, bo przewodnik zbiera właśnie
śmieci na drogach – wszystko to z okazji kontroli, która ma nadejść dnia
następnego. India, Incredible India : ) Nic straconego! W drodze powrotnej
zahaczamy o Lakkam Waterfalls, gdzie turyści widzą może 20 metrów wodospadu, mi
zaś po długich pertraktacjach udaje się zobaczyć jego 320 metrów, skacząc jak
koza po korzeniach drzew tworzących schody pnące się w górę wodospadu. Potem
zaś zaczyna się prawdziwa zabawa, czyli skakanie po mokrych skałach, między
kaskadami spływającej wody, i grożącej niemo przepaści najeżonej skałami. Enty
już raz tego dnia zachwycam się widokami, zastanawiając się uparcie, skąd w tym
kraju taka znieczulica jeśli chodzi o bezpieczeństwo turystów : ) Mój
przewodnik skacze zwinniej niż kozica w samych japonkach (przecież to co
najmniej usiłowanie samobójstwa!), nie ustrzega się jednak potknięcia,
zakończonego efektownym lądowaniem w strumieniu. Śmieję się z niego, po czym
może 15 sekund później zaliczam jeszcze bardziej efektowną glebę, która przebarwiła
mi część spodni na kolor krwistoczerwony (nie pytajcie czemu – nie mam
najmniejszego pojęcia, a Przewodnikowi nie starczyło angielskiego na objaśnienie
mi tej zagadki ).
Przejeżdżamy przez dalsze wioski górskie – ludzie patrzą na
mnie z ciekawością (przede wszystkim Kobiety), niektórzy z niechęcią bądź obojętnością( Mężczyźni). Życie toczy się
swoim rytmem, wyznaczanym przez pracę przy zbieraniu liści herbaty (1.5 $ za 12
godzin ciężkiej pracy w bezlitosnym słońcu), handlowaniu,jedzeniu i załatwianiu potrzeb fizjologicznych - publicznie, bo czego tu się wstydzić? Mimo
całej biedy którą widzę, zauważam, że ma ona jakiś rajsko-leniwy wymiar,
spowodowany takimi a nie innymi okolicznościami przyrody. Wiem, że dla części z
Was może być to obrazoburcze, ale gapiąc się na krajobraz Gór Indii
Południowych, nasunęła mi się taka myśl, że tutaj ciężko nie wierzyć w Boga…
Może dlatego właśnie mieszkańcy tego regionu mówią o swojej ziemi: „God’s Own
County” ?