środa, 24 kwietnia 2013

Dzień dobry Indonezjo! Plus nieodkryty raj na dzień dobry…



 Pierwsze wrażenia z Indonezji… Po krótkim, po półtoragodzinnym locie z Kuala Lumpur – ląduję w artystycznej stolicy Indonezji –Yogyakarcie. Nie mogę się doczekać, kiedy w końcu bliżej zapoznam się z tym krajem, który leży na drugim końcu świata… Tym bardziej, że pierwsze WOW przeżywam już w samolocie, podziwiając jeden z wulkanów jawajskich z lotu ptaka. Nieźle jak na początek… Drugie WOW dopada mnie na lotnisku. Wygląda na to, że Indonezyjczycy mają uśmiech na stałe przyklejony do facjat – nawet funkcjonariusze graniczni! Panowie z Polski – porzućcie groźne miny i zadęcie – apeluję :P Wszystko to pomimo faktu, iż już w samolocie wypełniam kartę wjazdową do kraju, na której czerwonym drukiem napisane jest ostrzeżenie, że wg prawa indonezyjskiego na przemytników jakichkolwiek narkotyków czeka kara śmierci. Tak.. z pewnymi rzeczami sobie nie żartują. Tym bardziej, że 98 % kraju to Islam – choć w wydaniu dużo bardziej otwartym, uśmiechniętym i liberalnym – kolejne wow! Kobiety uśmiechają się do białego mężczyzny, zagadują… W innych krajach muzułmańskich jest to oczywiście nie do pomyślenia. Przyznać obiektywnie też muszę, że internet jest pod dyskretną „opieką” przywodców politycznych – nie wszystkie strony są dostępne. W momencie jednak, gdy noga ma staje na hinduistycznym Bali – hulaj dusza, piekła nie ma! ;) Ale nie uprzedzajmy faktów… Jeszcze na lotnisku – ludzie dosłownie za rączki prowadzą mnie do bankomatu, autobusu – może kupić wodę? Przecież jest ciepło… To prawda – upał jest lepki, wilgotny i obezwładniający. Upewniają się, że nic mi więcej nie trzeba – tak – bezinteresownie. I znowu Wow. Ludzie zwykli mówić, że Tajlandia jest Krainą Uśmiechu… To znaczy, że nie byli w Indonezji! Szeroko bądź nieśmiało uśmiechają się do mnie dziewczyny, babcie, faceci, dzieci, służby mundurowe… Wszyscy!  Machają w pozdrowieniu, krzyczą „hello mister” (do białych kobiet krzyczą dokładnie tak samo ;) ). Niech się Tajlandia schowa. 
Padają niekończące się pytania o kraj mego pochodzenia i zawód. Kiedy odpowiadam, że jestem z „Polandii” od razu słyszę wykład o podobieństwie naszych flag (są w tym niesamowicie zorientowani – wszyscy J ), i zaczynają się gadki o piłce nożnej, która jest wielką namiętnością tego narodu. Baardzo często pokazują mi niesamowitą dla mnie znajomość aktualnych wydarzeń w ligach angielskich, hiszpańskich i włoskich – to jest dopiero egzotyka : )  Ile razy za cokolwiek (oprócz transportu) chcę zapłacić, pada sakramentalne: „przyjechałeś na drugi koniec świata, żeby zobaczyć mój kraj, jesteś gościem i za nic nie będziesz płacił”. A średnie zarobki tutaj wynoszą około 100 $ miesięcznie… I weź tu takiemu coś przetłumacz! Mówię z pełną odpowiedzialnością: tak niesamowitych ludzi nie spotkałem nigdzie, i oficjalnie stają się moim numerem jeden na liście najbardziej przyjaznych obywateli świata. Niejednokrotnie jeszcze będę zachodził w głowę, jak to jest możliwe, że pracując tak cholernie ciężko, w takich warunkach, i za takie pieniądze, cały czas można się uśmiechać…  Jest tylko jedna zasada: trzymać się z daleka od „mafii przewozowej” (czyli 90% oferujących transport, a weź tu w 300milionowym kraju znajdź te w miarę uczciwe 10%...), która bezlitośnie zdziera z turystów i backpackersów ostatnie grosze. Choć i oni potrafią być bardziej niż mili i gościnni, o czym osobiście się przekonałem, w drodze do wulkanów : )
Sama Yogyakarta… Pełna jest historii, sztuki, ulicznego graffiti, batików, i tańca – a wszystko to w wydaniu tradycyjno –ludowym. Pewna Pani z Papuy, spotkana w autobusie z lotniska , poleciła mi tani i porządny hostel w dobrej lokalizacji. Nie wspomniała tylko, że jedynymi jego klientami są zorganizowane i ogromne (po 300 osób) grupy indonezyjskich uczniów, przybywających na wycieczki z całego kraju. Ja zaś byłem oczywiście jedynym białasem w przybytku, i główną atrakcją dla dzieciaków młodszych i starszych. Zdjęć, „hello mister”, pytań co myślę o Indonezji i uśmiechów od ucha do ucha nie zliczę J
Po tej beztrosce nadszedł jednak czas, żeby spakować ponownie plecak (który rozpaczliwie potrzebuje krawca, ale w natłoku spraw i zdarzeń…), i ruszyć w drogę, do podobno prawdziwego jeszcze i nietkniętego przez turystykę raju na ziemi…
Karimunjawa Islands… Sama nazwa brzmi egzotycznie, prawda? Nigdy nie dowiedziałbym się o tym miejscu, gdyby nie sugestia pewnego bezdomnego Indonezyjczyka mówiącego niesamowicie po angielsku. Był kierowcą pracującym nielegalnie w USA. Spowodował wypadek, w wyniku którego zginęło troje ludzi. Deportacja, 3 lata w więzieniu w Jakarcie, i margines społeczny po wyjściu. Stwierdził, że nie zobaczę tam ani jednej bladej twarzy – ujrzę za to rajskie okoliczności, i prawdziwą twarz jego rodaków, nie zepsutą przez hordy bogatych turystów. Po takiej rekomendacji nie wahałem się ani chwili. Niespokojnie zastanawiając się, co takiego ujrzę tam, skoro już „tutaj” przeżywam jedno wielkie WOW związane z ludźmi. Długo rozważałem, czy upubliczniać nazwę tego miejsca, w obawie o jego dziewicze piękno i spokój, ale doszedłem do wniosku, że blog mój jest niszowy, i Karimunjawas się krzywda nie stanie : ) To 27 wysepek zagubionych na Morzu Jawajskim, na północ od Jawy. Żeby tam dotrzeć… To nie takie proste! Najpierw na jednej nodze i z plecakiem na plecach przejechałem w nieludzko zatłoczonym busiku 200 km po wertepach Jawy, na samą jej północ, do miasteczka Jepara. Tam ludzie z niekłamaną ciekawością przyglądali mi się, z czasami artykułowanym pytaniem: „ a co Ty tutaj właściwie robisz?”. Gdy odpowiadałem, że mam zamiar łapać nazajutrz prom na Karimunjawa – oczy się rozszerzały w zdziwieniu, a ja słyszałem tylko „oooo…”. No to nieźle się zapowiada. Po długich bojach z anty-angielskim recepcjonistą w mym hostelu udaje mi się dowiedzieć, że prom startuje o 9 rano, żeby ok. 15 dotrzeć na Wyspy, a jego koszt do 30 000 rupii (ok. 3 $) za klasę economic. Klasa VIP kosztowała 6 $, ale… czy ja wyglądam na VIP? ; ) I znowu… wchodzę na prom, i jestem gwiazdą. Częstowany fajkami i wszelkim konsumowanym właśnie jedzeniem, ginę w natłoku próśb o zdjęcie. Głupio się przyznać, ale formuje kolejkę w tym celu…  Po 4 godzinach na twardych siedzeniach pupa ma zaczyna mieć do mnie pretensje, że nie wybrałem opcji VIP. Cóż… W końcu jednak prom dobija do wybrzeży.

Drzewa, palmy, plaża, i WODA; jaka woda! Naprawdę nie mam pojęcia jak to opisać, ale wyobraźcie sobie wodę w basenie – jest całkiem przejrzysta, prawda? No to woda u wybrzeży Karimunjawa jest 3 razy bardziej przejrzysta. W porcie, wśród pracujących kutrów rybackich pływają całe ławice rybek i ryb, a ja stoję z rozdziawioną buzią, zamiast myśleć o zakwaterowaniu : ) Zapewne pomyślicie, że zaraz napisze, że zostałem noszony przez lokalną ludność na rękach. No niestety, nic z tego! Reakcje były jeszcze bardziej niesamowite…

Prom przybił do głównej wyspy, na której są 3 „główne” drogi (ubita ziemia+resztki asfaltu), kilka warungów (lokalnych jadłodajni), domy ludzi, meczet, 3 sklepy, i… dżungla : ) Później odkrywam jeszcze nawet dość luksusowy resort, w którym nie widziałem żywej duszy – oprócz jednej pary indonezyjskich turystów. Zgodnie z obietnicą daną w rekomendacji bezdomnego pana, nie zobaczyłem ani jednej białej twarzy… Wychodzę z plecakiem z promu, zaczynam iść jedną z „ulic” w poszukiwaniu noclegu i… Dzieci patrzą na mnie w niemym przerażeniu, i uciekają do domów. Naprawdę taki ze mnie potwór? Dorośli nie przerywają swoich czynności, spoglądając na mnie ukradkiem, czasem uśmiechając się i kiwają głową na powitanie. WOW! Czuję, że to jest prawdziwe i nieudawane – bardzo prawdziwe. Czując się jakbym dostał obuchem w głowę, znajduję pokój za 3 $ (łóżko, łazienka, wiatrak i lustro), i idę coś zjeść. Wchodzę do warungu, ludzie mnie witają, i… nikt się mną dalej nie interesuje! Podchodzę, biorę menu, i taaak… Zachciało się nieturystycznego miejsca?  Wszystko w bahasa indonesia language. Więc się zaczyna: pan mówi „ayam” – i imituje kurczaka, etc etc. Śmiechu mamy przy tym co niemiara, i po kilku minutach jestem już swój : ) Jako że pora już późna, po jedzeniu udaję się spać, co skutecznie utrudniają mi nawoływania do modlitwy dobiegające z meczetu. Co za dzień! Tylko te dzieci… Dlaczego tak?!

Zagadka rozwiązuje się dnia następnego, kiedy wychodzę z kwaterunku. Jestem natychmiast OTOCZONY przez hordę dzieciaków, z których każdy chce mnie dotknąć i zapytać „apa kabar?” (ind: jak się masz?). Nie mogę uwierzyć w to co się dzieje. Wczoraj uciekały na sam mój widok! Szok postępuje dalej, kiedy widzę, że dorośli uśmiechają się już dużo szerzej niż wczoraj, machają na powitanie. Nic nie mogę z tego pojąć; za krótko spałem, czy co?! Wszystko wyjaśnił mi nieco później pewnien młody chopak, jako chyba jedyna osoba na wyspach mówiąca cokolwiek po angielsku. Okazało się, że zaskoczyłem swym przybyciem społeczność lokalną. Dzieci nigdy nie widziały obcokrajowca, dlatego uciekały, a dorośli również nie byli pewni jak się zachować. Pocztą pantoflową (prosto z mego miejsca zakwaterowania) poszła we wioskę informacja, że „jestem w porządku” : ) Dzieciom zostało wytłumaczone, że jestem taki jak one, tylko inaczej wyglądam. No i od tego pamiętnego poranka poznałem, co to indonezyjska gościnność – bez słowa angielskiego : )  Wynająłem motocykl, żeby pokręcić się po głównej wyspie, ale gdzie tam… Co 100 m zatrzymywany byłem przez ludzi, żeby mi się przyjrzeć, uśmiechnąć, dotknąć, zapytać jak się czuję, zaprosić do meczetu na wspólną modlitwę. Nigdy tego nie zapomnę. Jeżdżąc po okolicy i rozgrzewając aparat fotograficzny do czerwoności : ) zatrzymuję się w przydrożnym sklepiku po wodę. Zaraz zbiega się cała rodzina, mieszkająca przy sklepiku. Wodę dostaję za darmo, dzieciaki przyglądają mi się uważnie, acz są trochę naburmuszone :) Pani domu wysyła męża na przydomową palmę po kokosa, którego następnie oporządza maczetą, wkłada do środka słomeczkę, i cyk! Jest drink.


 I tak sobie siedzimy, wpatrując się w siebie, uśmiechając się, i chłonąc naszą inność. Nie wiem kto dla kogo jest większą atrakcją : ) Okazuje się, że najstarszy syn zna troszeczkę angielskiego, więc wywiązuje się standardowa rozmowa, skąd, jak i gdzie. Pyta, skąd wiem o tym miejscu; i mówi, że nie mają tu wielu turystów – tych indonezyjskich oczywiście, bo z innymi to w ogóle nie bardzo, a szkoda, bo on by chciał angielski poćwiczyć. Tak też sobie siedzimy, sącząc z kokosów i pocąc się w piekielne popołudnie… Schodzą się ludzie z okolicznych chat, pojawia się grill, a na nim rybki, a ja zostaję zaproszony do wspólnego stołu – barakudy i jakiś gatunek małych rekinów- pycha! Kobiety biorą moje dłonie, i kierują je ku swoim twarzom, w geście takim, jakby się do nich przytulały. Czuję, że to bardzo specjalny moment. Ludzie próbują mi coś opowiedzieć, a mój biedny tłumacz stara się jak może, żeby przekazać mi cokolwiek z tego co mówią. Wszyscy żyją tu z rybołóstwa – biednie, ale szczęśliwie. Rząd się nimi nie interesuje, na wyspach nie ma żadnych przedstawicieli władz, nie wiadomo czy politycy nie sprzedadzą ich Chinom… Dlatego, że nic nie produkują, więc są bezużyteczni. Moja „awersja”, żeby nie powiedzieć nienawiść (choć staram się niczego nie nienawidzieć) do polityki i systemu wzrasta w huraganowym tempie. Pięknie. To będzie koniec beztroskiego i pięknego życia. Po jakimś czasie jadę w dalszą drogą, a moja złość na ten świat powoli ustępuje pod wpływem krajobrazów nietkniętych niczyją ręką. Od czasu do czasu nagle przy drodze wyrasta plaża jak z folderów – z obowiązkowymi palmami (których jest tu istne zatrzęsienie) i piaskiem tak białym, że bolą oczy…



W wodzie przy samym brzegu pływają ryby małe i duże – o wszystkich kolorach tęczy. Czegoś takiego w życiu nie widziałem. Krok od brzegu zaczyna się rafa koralowa. Boską idyllę może zakłócić jedynie kokos z głuchym hukiem spadający tuż obok mnie, bądź bolesne nastąpienie na kawałek koralowca. Ała! Następnego dnia czeka mnie nawiedzenie kilku z pozostałych 26 wysp. Większość z nich to niezamieszkane, prawdziwe wysepki Robinsona Crusoe – z palmami i plażami, którymi reklamować może się każde biuro turystyczne świata : ) Jestem w raju! Woda jest łagodna i ciepła, wokół mnie pływają małe rekiny i chyba wszystkie ryby świata, łącznie z żółwiami… Chcecie więcej? Proszę bardzo! W bonusie, na jednej z plaż, znajduję nowego iphone… Mam tylko nadzieję, że należał do jakiegoś bogatego turysty indonezyjskiego : )



Na łodzi rybackiej wraz ze mną jest grupa studentów z Jakarty, świetnie mówiąca po angielsku, i nie mogąca się nadziwić, jak się tu znalazłem : ) Zaczyna mnie to powoli irytować, że są to kolejni ludzie, którzy nakarmili mnie (gotowanie na plaży :) ), napoili… A na koniec okazało się, że wracamy na Jawę tym samym promem – zatem wzięli mnie ze sobą taksówką na dworzec autobusowy, rozpytali się dla mnie o odpowiedni transport, i… Oczywiście odmówili przyjęcia jakiejkolwiek sumy pieniędzy. Wycwaniłem się jednak, i żegnając się z nimi, wykorzystałem chwilę nieuwagi i wsunąłem jednemu z nich odpowiednią kasę – jest studentem, będzie miał „na piwo” : P

Karimunjawa… Kiedyś zabiorę tam jakąś Bardzo Specjalną Osobę… 

2 komentarze:

  1. Cześć!
    Fajny opis. Za 2 tygodnie wybieram się do Indonezji i również szukałem jakiejś oazy spokoju i wybór padł na Karimunjawa. Jeśli mam być szczery to trochę czytałem o tych wyspach i nie odczułem że jest to aż takie odludzie i że biali tam się nie pojawiają. CZytając Twoją relację wygląda to tak jakbyś pisał to w 2003 r a nie w 2013:)

    Przeczytałem kilka relacji, jednakże mam kilka pytań. Mam nadzieje że mi pomożesz. Mianowicie:
    1. Będę jechał z Yogyakary i chciałbym zapytać czy jest bezpośredni autobus do Jepary, czy trzeba się przesiadać w Semarangu? Jeżeli tak to może pamiętasz czy są często czy np tylko 1 dziennie?
    2. Jak wygląda kwestia noclegów na wyspie i ile faktycznie kosztują. Bo z tego co widziałem np. w Lonely Planet ceny najniższe zaczynają się od ok 15$.
    3. Pisałeś że zwiedzałeś inne wyspy. Wynajmowałeś w tym celu łódkę? Ile to kosztuje? Czy miałeś ze sobą sprzęt do snorkelingu/nurkowania?
    Dziękuję Ci z góry z odpowiedzi, będę ogromnie wdzięczny.

    Pozdrawiam
    Krystian M.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawe.. kto bedzie ta Bardzo Specjalna Osoba

    OdpowiedzUsuń