„Inaczej” zrobiło się już na granicy
kambodżańsko-tajlandzkiej. Zjawiłem się tam o 6 rano – miałem więc godzinę do
otwarcia ruchu granicznego. Czas na obserwację. Nie tylko po rysach twarzy
można rozróżnić Tajów od mieszkańców Kambodży. Lepsze ciuchy i dumna postawa
wskazują na Syjamczyków. Stoję w wielkiej kolejce, o 6:30 z czoła spada
pierwsza kropla potu. Wszycy pogrążeni w bezruchu i letargu, aż tu nagle… Z
głośników zaczyna ryczeć doniosła muzyka, z jeszcze bardziej doniosłym śpiewem
– wszyscy podrywają się z miejsc, zdejmują nakrycia głowy. Na maszt wciągana
jest flaga Tajlandii. W chwili kiedy muzyka milknie… Stoję i oczom nie wierzę!
Dosłownie znikąd pojawiają się całe przenośne restauracje na kółkach– ciągnięte
przez ludzi, silniki, osły… Przez granicę przelewa się istna powódź wózków i
ludzi. Różnica między totalną ciszą godziny 6:59 a absolutnym zgiełkiem godziny
7:01 jest tak wielka, że czuję się jakbym był świadkiem wybuchu jakiejś bomby –
stoję z otwartą buzią i zapewne nie
wyglądam bardzo inteligentnie J
Czas jednak przedostawać się do Krainy Uśmiechu… Usłyszana przeze mnie muzyka
okazuje się być hymnem na cześć tajskiego Króla, który otaczany jest tutaj
czcią prawdziwie boską, a jego wizerunki są wszechobcne. Za nawet przypadkowe
nadepnięcie banknotu (z wizerunkiem Króla, oczywiście) można mieć poważne
problemy. Chcesz zrobić sobie wroga w 5 sekund? Źle wyraź się o Królu… Jest to
absolutnie niedopuszaczalne, i lepiej nie wchodzić w żadne dyskusje natury
politycznej.
Jakie są pierwsze wrażenia z Tajlandii? DROGI! Czuję się
prawie jak w Europie – może i chwilami dziurawy, ale jednak asfalt… Ba! Mają
nawet autostrady. Jest naprawdę światowo, i widać na pierwszy rzut oka, że to
zdecycowanie jeden z najbogatszych krajów Azji Płd-Wsch. Szok wzbudza u mnie
widok otyłych Tajów. Jest to obrazek niewyobrażalny w Laosie, Kambodży, a nawet
Wietnamie… Po długiej podróży kojąco wpływają na mnie uśmiechy miejscowych,
oraz ich charakterystyczne powitanie oraz podziękowanie, nazywane Wai. A gest
ów niech zaprezentuje wam… Roland z McDonaldsa! Tak… W Tajlandii nawet fast
food musi mieć wymiar lokalny – i bardzo dobrze!
Po kilku godzinach wjeżdżam w istny labirynt ulic, centrów
handlowych i korków… Niechybny to znak, że Bangkok się zbliża. Po wyjściu z
autobusu ceny, jakie podają kierowcy moto-taxi przyprawiają mnie o zawrót głowy i czarną rozpacz. W akcie
desperacji zatrzymuję taksówkę, i proszę o włączenie licznika – jedziemy na
osławioną Khao San Road, a ja z duszą na ramieniu obserwuję przeskakujące
cyferki… Na miejscu – niespodzianka! Kurs wyszedł 10 $ mniej, niż chcieli te
moto-hieny J
Khao San Road… Legendarne centrum wszechświata
backpackerskiego i podróżniczego, spopularyzowane przez film „Niebiańska plaża”
z panem DiCaprio. Brama do Azji Południowo Wschodniej – przez którą przetacza
się niesłabnący potok ludzi – 24 h na dobę. Jakie jest Kao San? Obojętnie, czy
jest to godzina 13, czy 4 nad ranem – trzeba się przepychać przez dzikie tłumy.
Są tutaj wszyscy. Sprzedawcy robaków i skorpionów do jedzenia, wróżbici, wózki
z jedzeniem, dreadmakerzy, sprzedawcy ubrań, pamiątek, narkotyków, afrodyzjaków
typu krew węża czy bycze jądra. Można napić się soku ze świeżych owoców, zjeść
hamburgera z niezliczonej ilości fast foodów (zarówno sieciówek, jak i tajskich
wynalazków) – o zwykłych jadłodajniach i
pubach nawet nie wspominam… Wszystko to przeplatane milioem hosteli, kafajek
internetowych z nieludzkimi cenami, grajków ulicznych, i… Panów na ulicy,
którzy rozłożyli swój warsztacik, i proponują Ci… prawda jazdy, certyfikaty
ukończenia Oxfordu, Harvardu (cały katalog uczelni do wyboru), legitymacji
studenckiej, karty ochroniarza, uprawnień na spawanie, etc etc etc… Jednym
słowem – za 15 $,swoje zdjęcie i 2
godziny czasu możesz otrzymać dowolny dokument i stać się kim chcesz J Całkiem niedaleko tego
podróżniczego piekła i ziemi obiecanej zarazem – udaje mi się znaleźć nocleg w
pokoju (a raczej komórce bez okien z wciśniętym jednym łóżkiem, wiatrakiem i
wieszakiem) w niesamowitej jak na Bangkok cenie 8 $. W nocy łapię łapczywie
każdy „kęs” powietrza, i słucham przechadzających się tu i ówdzie szczurów.
Witamy w Bangkoku.
Miasto przeraża i paraliżuje swym ogromem. Mieszka w nim 12
milionów ludzi. Paraliżuje też panujący w nim zaduch i upał. Idziesz 3 km
nieocienioną ulicą – na jej końcu okazuje się że zabłądziłeś, i trzeba wracać
te same 3 km tą samą drogą. Po drodze żadnego cienia – toniesz w swoim pocie a
marzenie o cieniu jest daleeką fatamorganą, bo kroki stawiają się wolno, bardzo
wolno… Na ratunek przychodzi mi instytucja zwana tramwajem wodnym. Niesamowicie
zatłoczone statki pływają w górę i w dół rzeki przepływającej przez miasto,
ułatwiając przemieszczanie się po tym molochu – cena za całą trasę – 1 $ !
Bezcenna bryza w bonusie. Wsiadam na pokład, w drodze do osławionego Chinatown,
będącym podobnież największym poza samymi Chinami, ma się rozumieć. Wysiadam na
swym przystanku z 30 bahtami w ręku, rozglądając się komu mam zapłacić. Nikt
jednak nie chce mych pieniędzy – cóż… narzucać się nie będę : P
Wychodzę na ulicę, i pierwsze co rzuca mi się w oczy to…
Żebym nie zapomniał że w Azji jestem – oto egzotyczna
odsłona Tesco J
Myśleliście, że era miliona kabli rozłożonych na ceracie, pegasusów
(!), gameboyów, walkmenów i amuletów minęła? Zapraszam do Chinatown. Cała
dzielnica to jedno wielkie targowisko. Przez 6 godzin włóczenia się tam
zszedłem może jakieś 10%... Gdzie nie spojrzeć – panowie pod lupą oglądają
amulety oraz elektronikę, panie zaś przebierają co lepsze ryby, bądź gęsi i
kury pieczone wraz z dziobem…
Wąskie uliczki, wzdłuż których ulokowano stragany, są
niebezpieczne… Ruch jest tak duży, że tworzą się korki z pieszych , przeplatane
wózkami z jedzeniem i całymi rodzinami przeciskających się przez ten tłok na
skuterkach (z reguły jedna rodzina przypada na jeden skuter J ). Dla kogokolwiek
spoza Azji takie zagęszczenie ludzi jest po prostu niewyobrażalne, a tymczasem
w Chinatown… Potok kupców i kupujących się powiększa J W czym tkwi niebezpieczeństwo
wspomnianych uliczek? Jeśli chodzi o aromaty którymi jesteś zmuszony oddychać –
człowiek zdany jest na łaskę i niełaskę sprzedających. Mówiąc ordynarnie –
czasem chce się wymiotować (nie ma gdzie uciekać – stoisz w korku!), a czasem
marzysz, żeby poznać źródło tego niesamowitego zapachu. Niestety z reguły jest
to niewykonalne…
Chodzę po Chinatown, i uśmiecham się sam do siebie – wybór
towarów jest tak niesamowity, że aż odrealniony. Jestem święcie przekonany, że
jest tutaj absolutnie WSZYSTKO, a jeśli czegoś nie ma, to zostanie sprowadzone
w ciągu kilku chwil. Zwierzęta (żywe, martwe, upiecozne, surowe), biżuteria,
elektronika, ubrania, opium, artykuły fryzjerskie, szkolne, magiczne, a nawet
tabletki na potencję. Jak mawiają w Anglii: shop till You drop!
Tego samego wieczora odwiedzam najwyższy hotel Bangkoku, ze
sky bar na 68 piętrze… Przy piwie za 10 $ można rozkoszować się takimi oto
widokami…
Zdecydowałem, że nie będę rozwodził się nad typowymi „must
see” Baangkoku, czyli Royal Palace, tysiącem świątyń etc etc… Każdy znajdzie te
informacje w każdym przewodniku J
Na koniec mały foto dowód, że moje opowieści pogodowe nie są
przesadzone. Temperatura potrafi być zabójcza dla dzieci, ale od czego są
azjatyckie wynalazki rodem z Chinatown… J
Przyznać muszę, że z przyjemnością wynoszę się z tego molochu w stronę bardziej spokojnego Kanchanaburi... Most na rzece Quai czeka!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz