środa, 8 maja 2013

Jazda po azjatycku - jak to sie robi?

Pierwsze slowa, i od razu podwojne przeprosiny - te pierwsze sa za me ostatnio prezentowane lenistwo jesli chodzi o wpisy na blogu. Na swoje usprawiedliwienie mam fakt, ze atmosfera panujaca w tych rejonach SKUTECZNIE utrudnia mi podjecie jakiegokolwiek wysilku, a co dopiero napisanie postu :) Postanowilem wziac sie w garsc - zobaczymy co z tego wyniknie... Przeprosiny nr 2 to za brak polskich znakow - ale pisze tam gdzie moge, to juz nie Azja, gdzie wifi jest wszechobecne. Ale do wspomnianej w tytule jazdy wracajac...
"Jak jezdzi sie w Azji"? - zapewne wiele osob uzna to pytanie za glupie i infantylne. Normalnie- wsiada sie i jedzie... Otoz nie do konca wlasnie! Przemieszczanie sie to kwestia bardziej skomplikowana tam, na Dalekim Wschodzie. Trzy slowa na ogolny obraz ruchu ulicznego to: "absolutny brak zasad". Samochody, skutery, tuk-tuki, rowery, jadlodajnie na kolkach przemieszczaja sie po dowolnym pasie ruchu w dowolnym kierunku. Czesto jedynym sposobem na trwale wyznaczenie kierunkow jazdy jest betonowy blok biegnacy przez srodek ulicy (ile sie czlowiek  przez te bloki w Indiach naskakal...). Jako ze znakomita czesc wehikulow w Azji to skutery - ruch uliczny odbywa sie rowniez na chodnikach (jezeli te  istnieja). Kierowcy dokonuja cudow w kategorii techniki jazdy, trzymajac kierownice w dloni jednej, a papierosa w drugiej. Od zawsze przyprawialo mnie to o regularnie powtarzajace sie stany przedzawalowe. Generalnie rzecz biorac, wlasciciele skuterow prowadza sielskie zycie - nie stoja w niebotycznych korkach, i parkuja gdzie im sie zywnie podoba. A jezeli komus tak a nie inaczej zaparkowany motor przeszkadza w jakims manewrze, nie dzwoni po straz miejska, tylko... Bierze sprawy w swoje rece, i przestawia (przepycha) problematyczny pojazd metr dalej - droga wolna, problemu nie ma :) Czasem mysle sobie, ze przez te wszystkie regulacje i prawa na Starym Kontynencie zaniklo pojecie takie jak "prostota rozwiazan".
Ruch uliczny w Azji to nie tylko haos na ulicach - to takze niesamowity halas klaksonow, zagluszajacy mysli. Indie dzierza w tej kategorii palme pierwszenstwa. Kakofonia sygnalow dziewkowych jestem tam s t a l a. Wcale nie przesadzam - trabia tam W sz y s c y , i robia to non stop). Na ruchliwych ulicach jest po prostu ogluszajaco (kto nie wierzy - mojej spoltowarzyszce dzwonilo w uszach jeszcze pol godz po powrocie do hostelu :D). Sa klaksony o dzwiekach piszczacych, przeszywajacych, w formie melodyjki, a takze niskie - z przerazajaca moca syreny okretowej. Do wyboru do koloru. Trabi sie, zeby osrzec inne pojazdy ze: "zblizam sie", "bede skrecal" , "teraz jade ja" etc etc. Nie ma w tym europejskiej zlosci czy popedzania. Czyni sie to w celach "informacyjnych", i namietne uzywanie klaksonu jest drogowa rutyna. Wiele polciezarowek ma ma z tylu wielki napis: "PLEASE HORN"...
Prawdziwy sprawdzian dla odwagi (szalenczej) przychodzi jednak wtedy, gdy staje sie w obliczu potrzeby przejscia na druga strone ulicy... Moze brzmi to smiesznie, ale uwierzcie, zabawne nie jest. To igranie ze smiercia lub kalectwem :) Wszyscy pedza w dowolnie obranych kierunkach. radosnie  sobie trabiac, a Ty stoisz w nadziei, ze ktos sie zatrzyma, robiac Ci miejsce, i stoisz... I stoisz... Po jakims czasie zdajesz sobie sprawe, ze nie dotrzesz "na druga strone"  bez zaryzykowania... Robisz pierwszy krok... Jest przerazajaco - nikt nie zwalnia,  panika wzrasta... Wszystko co mozna zrobic, to zdac sie na refeks kierowcow omijajacych Cie z kazdej strony na pelnej predkosci. Sekret bezpiecznej "podrozy" tkwi w ulatwianiu kierowcom wymijania poprzez ruch jednostajnie przyspieszony (a na pewno plynny :) ). Drastyczny wzrost adrenaliny w organizmie gwarantowany. Szczegolnie gdy czeka sie z lokalsami, po czym wykorzystuje sie chwilowa "dziure" w plynacej rzece pojazdow, i okazuje sie, ze lokalski czekaja dalej, a Ty jestes sam, i juz cofnac sie nie mozesz.
Transport publiczny w Azji Pld-Wsch to temat na osobna rozprawe co najmniej licencjacka. Glowna zasada brzmi: "zawsze zmiesci sie jeszcze jedna osoba, i jeszcze jeden worek ryzu, badz innego dobrowolnego towaru". Absolutny rekord zanotowany przez me wszystkie zmysly to 9 osobowy minibus, w ktorym bylem jednym z 21 pasazerow. Azja wielokrotnie udowodnila mi, ze nie ma rzeczy niemozliwych, i mozna wszystko. Transport publiczny rusza wtedy, kiedy kierowcy sie to oplaca (czyt.: kiedy wehikul wypchany jest ludzmi), przy czym autobusy kursuja czesciej. Minibusy zas...  Posluchajcie...

Dystans do pokonania wynosil 40 km po znacznie gorszych niz polskie drogach Jawy (narzekacie? Jedzcie do Azji,zobaczcie jak straszliwie moze byc). Dowiaduje sie, ze minibus rusza o godz 9 rano, aby dotrzec na miejsce 2.5  godz pozniej. Tyle teorii. Zjawiam sie na dworcu 15 min przed 9. Minibus juz czeka! Dobry znak. 6 osob juz w srodku - zajmuje miejsce, i rozpoczynam proces pocenia sie, jako ze o godz 9 rano atmosfera przypomina rozgrzany piekarnik. Dodatkowego uroku sytuacji dodaje fakt, ze lokalni umilaja sobie czekanie setkami palonych papierosow. Rozgrzany zaduch ma zapach gozdzikow i tytoniu. Po ok 2 godzinach jest nas juz 13, i rozpoczyna sie proces pakowania dobr.

Wniesione sa dwie pralki(!), niezliczona ilosc workow z ryzem, jajka, kurczaki zywe i martwe, oraz kilkanascie wielkich i tajemniczych pakunkow. Siedze wcisniety w kat, chlonac ten spektakl upychania, przygwozdzony dwoma workami ryzu.Mysle: "teraz juz z gorki, i plynnie dostrzemy na miejsce". Coz... Podroz sie dopiero zaczela. Okazalo sie, ze kierowca zatrzymywal sie w srednio co trzecim sklepie po drodze, aby dopakowac auto wieksza iloscia wyzej wymienionych produktow. Kazdy postoj trwa ok 10 min, co czyni 40 km podroz szesciogodzinna przeprawa. Za bilet zaplacilem 30 groszy. Wspomnienia mocne, ale bezcenne : ) Azja "off the beaten track" potrafi byc dla wytrwalych. Usmiechy lokalnych i interakcje z taak roznymi ludzmi wynagradzaja jednak wszelkie trudy. No i sastysakcja, ze ucieklo sie od dzikich tlumow - choc na troche. Warto sie skusic na ucieczke od zorganizowanych wycieczek - choc raz :)