niedziela, 10 marca 2013

Stolica jednego z najbiedniejszych krajów świata

"Proszę ustawić się w kolejce - będzie sprawdzana temperatura ciała" - usłyszałem taki oto komunikat ze strony strażnika dzierżącego groźnie wyglądające żółte narzędzie. Chwilę potem machina została mi prawie wepchnięta do ucha, i usłyszałem: "35,9! - można iść". W taki oto sposób przekroczyłem granicę Kambodży. Zapytacie, co stałoby się, gdybym akurat miał gorączkę? Nic. Zapłaciłbym "one dollar, sir", i po bólu. Swoją drogą - jak to się stało, że ciało moje płonie w kambodżańskim piekle pogodowym, a termometr pokazuje 35.9? To chyba znak, że organizm rozpaczliwie próbuje się chłodzić - chwała mu za to :) Przekroczyłem granicę... Poddaję się całkowicie, i pierwszy raz w życiu uciekam przed promieniami słonecznymi - od cienia do cienia. Mam bowiem wrażenie, że słońce wypali mi zaraz dziurę w ciele, nie mówiąc o koszulce :) Mało tego! Łapię się na tym, że w głębi ducha mówię sobie "uff, w końcu!", za każdym razem, kiedy okrutne słońce chowa się za chmurami... Wspominałem coś o tym, że drogi w Laosie stanowią wyzwanie? Cóż - Kambodża zdecydowanie wygrywa ten wyścig. Drogi asfaltowe cały czas stanowią rarytas ; podziwiam za to kierowcę, który cokolwiek widzi w tym wszechogarniającym kurzu otaczającym nas przez następne 12 godzin, aż do stolicy - Phnom Penh. Znać, że stolica blisko, kiedy jakość dróg (nawet tych asfaltowych) staje się lepsza, i nie skaczę już po siedzeniach jak bezładna kukła. Nie jestem do końca pewien, jak wyobrażałem sobie stolicę jednego z najbiedniejszych krajów świata, ale pierwsze wrażenia są bardziej niż nieciekawe. Brudne stoiska z jedzeniem oblepionym przez muchy, nieoświetlone ulice, i gdzienigdzie przerwy w asfaltowej nawierzchni. Szybko jednak okazuje się, że to tylko obrzeża miasta, a samo centrum... Niech się miasta polskie uczą! Piękna promenada wzdłuż rzeki, zwana Sisowath Quay,  gdzie odpoczywają i piknikują całe rodziny, gdzie ludzie biegają, grają w piłkę, siatkówkę, badmintona... Zaś wraz z zachodem słońca wytaczane są wielkie głośniki z jeszcze bardziej hałaśliwymi remixami znanych przebojów, w takt których każdy może dołączyć do dziesiątek ludzi uprawiających aerobik, prowadzony przez otyłego, białego faceta :)





 W cały ten tłum wmieszane są jak prawie wszędzie w Azji, panie szukające towarzystwa - najlepiej białego, starszego i bogatego obywatela Europy, Australii bądź USA. Zaczynają kłuć mnie w oczy przechadzające się pary typu młodziutka Kambodżanka z nieszczęśliwą miną, trzymająca za rękę napuszonego dumnie białego 60latka. Taak... To na pewno miłość. Choć nie oceniam 100% przypadków - zdarzają się przecież wyjątki - jak wszędzie... Po drugiej stronie tych nadrzecznych bulwarów ciągną się bary, kafejki, restauracje, zaś sama promenada sięga Pałacu Królewskiego, w którym jak sama nazwa wskazuje, rezyduje kambodżański król. Pisząc o sielankowej atmosferze i piknikujących tam całych rodzinach, nie mogę nie wspomnieć o jednej rzeczy... Jak oni (Azjaci) potrafią bawić się z dziećmi! Mam wrażenie że my, Europejczycy zachowujemy daleko bardziej posuniętą rezerwę, oni zaś... Czuć, że sami czerpią z tego taką samą przyjemność - obserwuję więc gonitwy, walki, kręcenie młynków z dzieckiem trzymanym za nogi - szaleństwo. Dzieciaki zaś, jak łatwo można się domyśleć - po prostu to uwielbiają.
Przechadzając się dalej ulicami stolicy Kampuczy widzę dużo parków pełnych zieleni, fontanny, wokół których gromadzą się miłośnicy wszelkich sportów, i generalnie panuje senno-wakacyjna atmosfera, mimo że nie trafiłem na żadne święta etc. Słyszę nie kończące się oferty: "tuk tuk? marijuana? girls? killing fields? everything for You, my friend!" Tysiące razy z mych ust wypływa uprzejme: "thank You sir", choć wnętrze aż wre od poirytowania :)
Żeby jednak nie popaść w zbyt sielankowy obraz Phnom Penh, muszę w choć kilku słowach wspomnieć o nie tak dawnej przecież (30 lat minęło) krwawym bratobójstwie przeprowadzonym przez reżim Czerwonych Khmerów. Brutalnie (łopatami, motykami - kule były za drogie) zamordowali ponad 2 miliony swoich rodaków, uprzednio stosując na nich najwymyślniejsze tortury. Tzw Pola Śmierci były miejscem egzekucji. Miałem nieprzyjemność odwiedzić Killing Fields położone ok 15 km od Phnom Penh. Łzy same cisną się do oczu, kiedy przechodzisz obok drzewa, o które w rytm komunistycznych pieśni roztrzaskiwano dzieci na oczach ich matek, które chwile potem padały pod ciosami wyżej wspomnianych łopat, czekanów, motyk i innych farmerskich narzędzi, . Deszcze po dziś dzień ujawniają kolejne kości ludzkie i części ubrań, po prostu pojawiające się na powierzchni ziemi, wywołując wstrząsające wrażenie, którego nigdy nie zapomnę. Nie wiesz gdzie stawiać stopy, bo czujesz (i widzisz), że wszędzie tam spływała krew...Na środku pól śmierci stoi buddyjska stupa, wypełniona 5000 czaszek ofiar, będących w większości roztrzaskanymi.  Dodam do tego opowieści świadków wydarzeń, a także byłych strażników, i... To był jeden z dłuższych dni w moim życiu. Zakończył się niesamowitym pytaniem kierowcy tuk tuka, który odwożąc pogrążonych w milczeniu ludzi zapytał: "To co? Macie ochotę teraz postrzelać? Czołg, bazooka, AK47? Co chcecie". Cóż... Strzelanie było naprawdę ostatnią rzeczą, na jaką mieliśmy wtedy ochotę. Szczerze mówiąc mam naprawdę wielką nadzieję, że to już koniec odwiedzanych przeze mnie straszliwych miejsc z jeszcze straszniejszą historią - jestem tym zmęczony.







Wszyscy dookoła ostrzegają mnie, żebym nie chodził sam po nocach, bo Phnom Penh potrafi być niebezpieczne. Nie byłbym jednak sobą, gdybym nie sprawdził tego na własnej skórze. Włócząc się późnym wieczorem i nocą po klubowych zakątkach miasta przechodzę przez owiane złą sławą ciemne uliczki, i... Spotykam jedynie przyjazne bezpańskie psy, dziewczyny szukające bogatych panów i grupki khmerskich i zagranicznych imprezowiczów - żadna z tych istot nie zechciała zrobić mi żadnej krzywdy, a niektóre były nawet więcej niż przyjazne :) Być może miałem po prostu szczęście - ale absolutnie nie odczułem żadnej aury niebezpieczeństwa, także... Przyjeżdżajcie do Phnom Penh!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz