sobota, 16 marca 2013

Tropiki i dżungla - nie chcecie tam być - uwierzcie :)

Czas nadrabiać zaległości! Siedzę aktualnie na brudnej ulicy centrum Bangkoku, przed równie brudnym hotelem (ale "pokój" za 6 $, co w stolicy Tajlandii graniczy niemal z cudem. Dlaczego "pokój", a nie pokój - w następnym wpisie). Chwytając łapczywie rozgrzane powietrze zbliżającej się północy, spróbuję przełamać swe tropikalne lenistwo, i przywołać wspomnienia z Kambodży...
Mając dosyć zgiełku i wszechobecnego seksu na sprzedaż, decyduję się złapać prom płynący na wyspę Koh Rong. Po 2 godzinach walki z przewracającym się na wszystkie strony żołądkiem oczom mym ukazuje się biały (!) pas wybrzeża - biały okazuje się piasek na plaży, co od samego początku wywołuje u mnie szerooki uśmiech. Mój humor polepsza się w miarę jak odkrywam, że wyspa posiada 6 hostelików  w formie drewnianych domków na plaży, 2 sklepy, 6 restauracji i zero zasięgu telefonii komórkowej...



W całości za to pokrywa ją dżungla (tak, taka prawdziwa), która łaskawie oddała niezbyt szeroki pas ziemi, na którym zadomowił się biały piasek plaż... Mój hostel ulokowany jest na dużej drewnianej platformie ulokowanej wprost na morzu - powoduje to przyjemne kołysanie człowieka do snu :)

Jako że nie zapewnia on zbyt wiele rozrywek (co najwyżej odwieczną zagadkę: kiedy będzie prąd i woda? ojjj - bywa z tym różnie), decyduję się spędzać swój czas na łonie natury. Tak też wpadam na pomysł przejścia dżunglą na drugą stronę wyspy, żeby odkryć plażę o spokoju nie zmąconym przez żadne istoty ludzkie....
Powietrze zaczyna "być" - zyskuje masę. Mam poczucie, że mógłbym formować z niego różne kształty, które następnie wkładałbym do buzi i przełykał. Wszędzie zgnilizna - gniją liście, urwane gałęzie, całe pnie, które zagradzają "ścieżkę" (słowo to ujmuję w cudzysłów, ponieważ niczego takiego jak ścieżka po prostu nie ma). Ludzie  ostrzegali mnie, żebym trzymał się wymalowanych od czasu do czasu na głazach czerwonych kropek- inaczej zginę. Cholera - myślę sobie - nie mylili się. Co jakiś czas spanikowany umysł  krzyczy: "gdzie te cholerne kropki?!". Dosłownie kilka sekund po przestąpieniu granicy lasu zaczynam się pocić - mocno. Aura jest tak ciężka, przegnita i zawilgocona, że nie schnie tu absolutnie nic - ciało nie stanowi wyjątku. Mimo, iż staram się stąpać ostrożnie, nogi mam podrapane od kolczastych roślin i wszelkiego rodzaju gałęzi. Dżungla to takie miejsce, gdzie człowiek nie czuje się u siebie - jesteś intruzem w świecie zwierząt. Co jakiś czas widzę małpy, przyglądające mi się ciekawie z wysokości - co kilka chwil któraś ciśnie we mnie owocem czy pestką - znoszę to godnie :) Mijam nieruchomo przyklejone do drzew węże, jaszczurki, kameleony - leniwie przesuwające się od skały do skały... Czasami coś nagle zaszeleści w gęstwinie tuż obok mnie, przyprawiając mnie o stan przedzawałowy - skąd mogę wiedzieć, czy to coś, co nie ma zamiaru mnie zjeść? Robactwo wszelkiego sortu próbuje obsiadać me spocone ciało - bronię się dzielnie, choć mam poczucie, że to walka skazana na przegraną. Co najbardziej mnie przeraża, to tzw "odgłosy natury" - dałbym głowę, że słyszałem zarówno dźwięki towarzyszące narodzinom, jak i nagłej śmierci. Po "spacerze" dzielę się tymi przemyśleniami z miejscowym, który spogląda na mnie  i mówi: "a co w tym dziwnego? Przecież tam toczy się życie, czyż nie?" Racja... Zdaję sobie sprawę, że zdjęcia oddadzą może w 10% to, jak "tam jest", ale... Zawsze możecie sprawdzić to sami, czyż nie? W każdym razie zaręczam - nie chcecie tam być. Jest absolutnie niesamowicie, ale to nie przechadzka po lesie.






Trudy me zostają wynagrodzone - umęczony jak nieboskie stworzenie docieram do przepięknej plaży, która ciągnie się przez 7 kilometrów. Jestem totalnie zachwycony - nie spotykam bowiem żywej duszy, i spędzam jeden z piękniejszych dni mego żywota, zastanawiając się, ile w Europie trzeba zapłacić pieniążków, żeby mieć kilka km pięknej  plaży tylko dla siebie :) Kraby uciekają spod nóg - sielanka...


 W drodze powrotnej spotykam rybaka, który proponuje, że podrzuci mnie łodzią na drugą stronę wyspy za jedyne 5 $. Mówię mu grzecznie, że mogę zapłacić tylko 3. On zaś z szerokim i bezczelnym uśmiechem rzecze, że przecież nie będzie mi się chciało znowu przedzierać przez dżunglę, więc mogę dołożyć te 2 $, i mam przemyśleć sprawę, a on tymczasem idzie poleżeć na hamaku. Myślę sobie : " taaaak? Ja Ci pokażę polską krew, cwaniaczku!". Kilkanaście minut później idę w jego stronę, pan rybak z uśmiechem już się zrywa ze swego posłania pewny, że wyciągnę 5 $... Uśmiech gaśnie, kiedy informuję go szerokim gestem wskazującym na pnącą się w górę gęstwinę, że zmierzam właśnie tam. "You want too much money, my friend". Zdzierstwu mówimy zdecydowane nie! Prawda jest jednak taka, że z przyjemnością skorzystałbym z łodzi, bo "spacer" przez "las" jest mocno wyczerpujący... 5 dni pełnych słodkiego lenistwa upływają mi na byczeniu się w hamaku, na plaży,kosztowaniu grillowanej barakudy (najsmaczniejsza ryba, jaką próbowałem!), ćwiczeniu niemieckiego z poznaną ekipą, i wtapianiu się w leniwe, wyspiarskie życie...

Co sądzicie o słowie "tropiki"? Mi zawsze kojarzyły się z pięknymi, gorącymi miejscami - pełna egzotyka i beztroska... Zapewne wielu ludzi tak właśnie myśli. I macie rację! Do czasu aż sami się "tam daleko" nie zjawicie :) Drapie. Swędzi. Puchnie. Nogi, ręce, szyja. Na początku byłem w szoku - "co Ci ludzie tak się drapią?". Szybko jednak dołączyłem do tego niezbyt zacnego grona. Powiecie zapewne, że są wszelkiej maści repelenty na moskity etc. Są. Robactwo jednak w znakomitej większości w głębokim poważaniu ma wszelkie specyfiki :) W pewnym momencie człowiek staje przed decyzją: albo oszaleję w krótkim czasie, starając się non stop opędzać wszystko co na mnie siada, albo postaram się z tym w jakikolwiek sposób współżyć. Ta druga opcja to jedna z najlepszych decyzji, jaką możecie podjąć w tzw "ciepłych krajach". Drapanie zaś może stać się całkiem ciekawą rozrywką, kiedy siedzicie gdzieś na ulicy sącząc piwo bądź świeży sok, i obserwujecie toczące się życie ;) Taaak... Psychologowie mają rację - wszystko jest kwestią odpowiedniego nastawienia i podejścia. Podsumowując - jednostki słabe, wrażliwe, drażliwe i delikatne - choćby nie wiem jak atrakcyjnie brzmiało dla Was sformułowanie "tropiki" - nie chcecie tam być :)

A na mały deser... Mistyczny kambodżański Angkor... Tylko zdjęć kilka - bez przynudzania :)






3 komentarze: