niedziela, 17 lutego 2013

Twarze Wietnamu

Z czym kojarzy Wam się Wietnam? Spora część odpowie pewnie, że z wojną - przecież wszystkie te filmy... Słusznie. Koszmar skończył się w 1975, ale cały czas widać ślady i blizny w krajobrazie, na społeczeństwie... Z drugiej jednak strony - wojna wietnamska napędza turystykę. Amerykanie uprawiają sentymentalne podróże, wzruszeni tudzież wzburzeni ("jak to? tyle zbrodni? To niemożliwe- część tego wszystkiego to na pewno oszczerstwa" )  odwiedzają stare bazy amerykańskie, tunele wojskowe, cywilne, robią setki zdjęć... Mówiąc o tunelach - to jedna z największych, o ile nie największa atrakcja Wietnamu. W okolicach Sajgonu ulokowane są tunele wojskowe - przejście 100 metrów prawie na kolanach, w temperaturze dobrze ponad 40 stopni, niezmierzonej wilgotności, ciemności i klaustrofobicznej aurze to nie lada wyzwanie. Człowiek wychodzi z nich mokry jak szczur, dziękując Najwyższemu, że może już oddychać normalnie i zastanawiając się, jak oni sobie radzili.

 Ze wszystkich stron epatują i atakują najwymyślniejsze pułapki na ludzi, maszyny do zabijania i przerażające zdjęcia dzieci bez skóry (napalm) i nie tylko. Z kolei w okolicach miasta Hue można wybrać się do tuneli, w których ludność cywilna chroniła się (a także żyła - są pokoje dla rodzin, sale porodowe, szpitale, kuchnie - wszystko ok 20 m pod ziemią) przed amerykańskimi bombami. Statystyki mówią, że w szczytowym okresie bombardowań, na jednego mieszkańca tamtych terenów przypadło 7 ton bomb. Tragiczna historia nie umarła. Okazuje się bowiem, że wciąż wielkie połacie terenu są zaminowane, dzieciaki grają w piłkę niewypałami... Od zakończenia wojny w wyniku min i wybuchu starych bomb życie bądź części ciała straciło ponad 5 milionów ludzi. W telewizjach publicznych nadaje się specjalne spoty edukacyjne skierowane głównie do dzieci, w sugestywny sposób pokazujące, czego nie należy robić z podejrzanymi obiektami (nie grać w piłkę, nie uderzać w nie łopatami, nie podrzucać, nie ciskać o ziemię...). Rząd USA nie czuje się zobligowany do pomocy w usuwaniu min i pozostałości po bombach. W jaki jeszcze sposób tragiczne wydarzenia są cały czas żywe?
Po przybyciu do Sajgonu dziwiłem się: jak to możliwe? Gdzie są wszyscy żebracy, biedni ludzie? Zagadka wyjaśniła się właśnie przy okazji odwiedzin War Remnants Museum. Słyszeliście o Agent Orange? To straszliwa broń chemiczna, używana przez USA w czasie wojny wietnamskiej. Spryskany nią został praktycznie cały kraj, powodując zatrucie roślinności, żywności, choroby, i wszelkie zwyrodnienia dzieci rodzących się w trakcie wojny, i po jej zakończeniu.



 Dzieci takie rodzą się również dzisiaj - również w USA.    Amerykanie przekazali wiele pieniędzy, aby rząd Wietnamu usunął tych ludzi z ulic Sajgonu i i innych większych miast - dlaczego ludzie mają na to patrzeć, i źle myśleć o Amerykanach? W taki oto sposób osoby "niewygodne" zostały zesłane w głąb kraju, do małych wiosek, gdzie wytwarzają pamiątki dla turystów, i nikomu nie przeszkadzają swym widokiem. Ot - polityka, i empatia...
Coby jednak nie wyjść na nudziarza, ględzącego tylko i wyłącznie o historii - muszę wspomnieć o wietnamskim komunizmie, bo jest on bardzo "specjalny". Ho Chi Minh City wygląda jak Los Angeles, prostytutki krążą swobodnie po ulicach, z barów atakuje uszy głośna muzyka z Zachodu, sklepy uginają się pod ciężarem towarów, ludziom żyje się dostatnio... Nie brzmi całkiem jak komunistyczna bajka, prawda? Cóż... Nie wdając się w nudne szczegóły, przytoczę tylko krótką odpowiedź jednego z Lokalnych, na moje pytanie: "jak to jest z tym waszym komunizmem?". Odpowiedział mi, że to całkiem inna historia, niż to co dzieje się w Chinach czy Korei Północnej. Wietnam ma swojego drogiego przywódcę Ho Chi Minh'a, który nie żyje już od wielu lat, ale otaczany jest boską czcią (twarz jego obecna jest na KAŻDYM banknocie - do znudzenia :) ). Inność komunizmu wietnamskiego polega na fakcie wprowadzenia do kraju zasad wolnorynkowych i kapitalizmu - dla nas Polaków - to dziwne... :)

W reżimie politycznym upatruję powodu, dla którego całkiem niedawno, w kurorcie morskim Nha Trang usłyszałem chyba najdziwniejszy lingwistyczny mix - mianowicie Wietnamczyków mówiących po rosyjsku... Menu w restauracjach - po rosyjsku, wszelkie bilbordy w mieście - po rosyjsku. 98 % turystów - z Rosji. Pozostałe 2 % to tak zwani "backpackers" - przybywających tysiące kilometrów z całego świata w celu upicia się do nieprzytomności, zarzygania łóżka, pokoju i baru, i poderwania jak największej ilości dziewczyn : ) Na usta ciśnie się pytanie: po co pchać się na drugi koniec świata, skoro dokładnie to samo można robić u siebie? W trakcie włóczenia się po okolicach Nha Trang spotykam Ingę - stewardessę i twarz Aeroflotu - rosyjskich linii lotniczych. Kiedy dowiaduje się, że jestem z Polski, natychmiast zostaję wyściskany, a w moich rękach lądują dość konkretne zniżki na wszystkie loty Aeroflotu właśnie - gdyby ktoś się z nimi wybierał (gdziekolwiek) - może się śmiało kontaktować :)


Następnym przystankiem, po 12 godzinnej podróży autobusem, jest Hoi An - senne miasto krawców, kreatorów mody (garnitur na miarę w 2 godziny? No problem) i przepięknej chińskiej starówki z przecinającą ją rzeką i niezliczonymi japońskimi mostami. Na mojej drodze pojawia się 33 letnia pracownica domu mody w Hong Kongu - Elaine. Wygląda na najwyżej 18 lat, dlatego wprawia mnie w delikatny szok, zdradzając ile wiosen ma na karku :) Funduje mi duużo uśmiechu i jeszcze więcej fotograficznej pracy - jest totalnym potwierdzeniem wyobrażeń Europejczyków na temat chińskich turystów wściekle fotografujących wszystko co się rusza i co się nie rusza. Jesteśmy podekscytowani, ponieważ już za kilka godzin przyjdzie nam oglądać, jak Wietnamczycy obchodzą Chiński Nowy Rok. Gdy zbliża się wieczór, meldujemy się na Starym Mieście, i... Oczom nie wierzymy! Lampiony są wszędzie  - nad naszymi głowami, z boku, z przodu, pod stopami, w witrynach sklepów, restauracji, nad wodą, na łodziach... Wszystkie mosty są rozświetlone tak, jakby świecenie właśnie było ich jedyną funkcją.. Światło przybiera formy smoków, tygrysów, dzieci, mitycznych bohaterów, i oczywiście węży (Nowy Rok jest rokiem Węża właśnie). Tłumy ludzi chodzą ulicami z rozdziawionymi buziami i aparatami w ręku, zaś na rzece pojawia się coraz więcej łodzi pełnych turystów i tubylców, wypuszczających z nich płonące świeczki. Po pewnym czasie zaczynamy odnosić wrażenie, że rzeka zaczyna płonąć, i mienić się tysiącem małych płomyków... Czysta magia. Sami również dajemy skusić się na mały rejs po rzece, i wypuszczamy na wodę nasze świeczki - razem z marzeniami, mającymi spełnić się w Nowym Roku. Około godziny 22 Stare Miasto pęka w szwach, a moim oczom ukazuje się Wesołe Miasteczko z dużą sceną, na której grają lokalni artyści, nie zbierających po swoich występach żadnych braw (to jednak wcale nie oznacza, że się nie podobało :) ) Ludzie próbują ustrzelić maskotki na strzelnicach, grają w koło fortuny, jedzą przeróżne tajemnicze rzeczy w formie szaszłyków, i generalnie panuje atmosfera festynu - takiego w starym stylu. Chciałoby się powiedzieć - odpustu - ale w jak najbardziej pozytywnym tego słowa znaczeniu. Punktualnie o północy zaczyna się pokaz sztucznych ogni. Muszę obiektywnie przyznać, że czegoś tak imponującego jeszcze nie widziałem. Kończy się on ok godz 1 w nocy (tak, trwa prawie godzinę) - ludzie przez następną godzinę ściskają się, i życzą sobie Szczęśliwego Nowego Roku, po czym rozchodzą do domów, celebrować Rok Smoka w gronie rodzinnym...




To właśnie Wietnam... Popychający Cię panowie rozsadzający ludzi w autobusie, okrutna wojna, niemiłosierne ograbianie turystów z pieniędzy i trudności komunikacyjne - z jednej strony... Niesamowite jedzenie, festiwale lampionów, monumentalna przyroda i oszałamiające targi uliczne - ze strony drugiej... Która strona przeważa? Nie wiem - i może to właśnie powoduje, że Wietnam nie powalił mnie na kolana, ale też nie rozczarował. Na koniec mały bonus - kilka sekund z typowego wietnamskiego ruchu ulicznego poza godzinami szczytu :)

1 komentarz:

  1. Tak przed snem leże i czytam i czytaaaam ,myślami normalnie się tam do Ciebie przenoszę hehe :) Ciekawy ten Kubusiowy styl pisania i dzielenia się wrażeniami . Pozdrowionka i buuuuuziaki z naszej jakże "UROCZEJ" Zduńskiej heh!:) - Paula.

    OdpowiedzUsuń