wtorek, 25 czerwca 2013

Bali - Wyspa miliona swiatyn i surfingu


 Wulkaniczne tournée dalo mi sie we znaki. Przesiakniety siarka, oraz ze zbolalym cialem marze o jakims miejscu, gdzie nie musialbym wstawac o 3 rano i skakac po wertepach kilkanascie godzin dziennie. Bali zdecydowanie brzmi jak zasluzony odpoczynek. Miedzy wschodnia Jawa a Bali, przeprawa promowa trwa zaledwie 30 minut. 

Policja sprawdzajaca dokumenty juz tradycyjnie niczego ode mnie nie chce. Biala skora I niebieskie oczy potrafia zaoszczedzic wielu klopotow z biurokracja J Czeka mnie 4 godzinna jazda aubusem do Denpasar – stolicy Bali. Mijam niekonczace sie strumyki, przypominajace te gorskie, choc gor jako takich tu nie ma. Jestem rowniez zszokowany naglym przeskokiem od jawajskiego islamu, do balijskiego hinduizmu. Obserwuje naprawde niekonczace sie swiatynie, wygladajace jak wykute w litej, ciemnej skale. Prozno szukac tego typu przybytkow w Indiach...

 Kilka dni pozniej rozwiazuje sie zagadka dotyczaca niesamowitej wrecz ilosci budynkow sakralnych.  Ale o tym za chwile… Podziwiajac soczyste kolory balijskiego krajobrazu  laduje w Denpasar. Tam dziesiatki kierowcow chyba wszystkich wehikulow swiata chca rozerwac mnie, i pozabijac siebie – zebym tylko skusil sie na ich oferte. Co Europa wie o walce o klienta… Nic nie wie : )Wybieram 40 minut na skuterze w drodze do Kuty – turystycznego i  imprezowego epicentrum Bali. Kuta pelna jest “podroznikow” nieprzytomnych od alkoholu i pelnego wachlarza narkotykow .  Mnie przyciagnelo tu jednak jedno z najlepszych na swiecie miejsc do nauki surfingu… Po dwoch dniach morderczej walki z duzymi falami i nieposluszna deska… Jest! Zaliczam swa pierwsza pelnowymiarowa jazde na fali. Wybaczcie ze nie udokumentowalem tego wielkiego wydarzenia – zycza sobie jednak 50 $ za taka przyjemnosc J Surfing to niesamowite poczucie totalnej wolnosci i wspolistnienia z natura. Gdy w koncu  giniesz gdzies w otchlani bezlitosnie poniewierany przez fale , czujesz ze jestes  tylko malym pylkiem, w calym Uniwersum Natury – bezcenne!



 Surfing surfingiem, ale zebym mial zostac nie wiadomo ile na balijskich plazach… Nie za bardzo. Przyznam szczerze, ze nie rozumiem  wszechobecnego w Europie obrazu Bali jako “rajskiej wyspy”.  Gdzie bialy piasek? Gdzie palmy na plazy? Gdzie lazur wody?  Prawda w mych oczach jest taka, ze wiele plaz baltyckich jest bardziej atrakcyjnych od tych balijskich. Gyby jeszcze tylko dolozyc indonezyjskie temperatury… : ) Jako ze Fidzi przede mna (nie moge sie doczekac!!!!), postanawiam nie marnowac czasu, i udac sie w glab Bali. Celem jest artystyczna stolica Bali – Ubud. Miasteczko jest nieduze, i od razu po wyjsciu z busa zostaje wepchniety na skuter nalezacy do przeuroczego Balijczyka z pieknym bialo-zoltym kwiatem zatknietym za ucho.  Wiezie mnie do swojego “homestay”,gdzie za 12 $ mam piekny pokoj z lazienka i sniadaniem o nieludzkiej 8 rano : ). Mieszkam razem z trzema pokoleniami rodziny balijskiej, co jest standardem na Bali – ludzie i rodziny trzymaja sie razem.  Wlocze sie po Ubud, podziwiajac wystawione na ulicy prace balijskich artystow – od obrazow, po rzezby i batiki – do wyboru do koloru. Nagle zniknely dzikie tlumy pijanych ludzi – co za ulga…  Trafiam do malpiego gaju, gdzie odwiedzajacy sterroryzowani sa przez te futrzaste i nienasycone potwory : ) Spotykam  rozpaczajacych doroslych facetow, ktorym te urocze stworzenia  ukradly dokumenty, aparat, pieniadze, karty kredytowe – a wszystko to przez… Banana spoczywajacego sobie w plecaku . Niech zyje zdrowy rozsadek! Byc moze madrze sie, bo bylo mi dane zdobyc jakies doswiadczenie z tajskimi malpiszonami – kto wie…

Wszedzie otaczaja mnie  swiatynie, i te balijskie rzezby religijne, na ktore gapic moge sie godzinami – cos pieknego… W niektorych z tych przybytkow widze uczace sie tradycyjnych indonezyjskich tancow dzieci . Uklady sa tak dlugie i skomplikowane, ze totalnie zaskoczony zastanawiam sie, jak one sie tego nauczyly, przeciez maja ok 7 lat?! Uwage przykuwa mimika twarzy, ktora jest czescia tanca – szczegolnie w pamieci utkwil mi charakterystyczny wytrzeszcz oczu. W polaczeniu z tak charakterystyczna choreografia, wywoluje piorunujace wrazenie. Dodajmy do tego magiczne otoczenie swiatyn, i otrzymujemy ta slynna, artystyczno-religijna atmosfere Ubud… 




Wieczorem wracam do pokoju, i… Magia trwa! Zaskoczony slysze bardzo wyrazne spiewy hinduskich mantr.  Spiewane przez wielu ludzi “Om Namah Shivaya”, spotegowane przez mury jakiegos pomieszczenia sprawia ze dostaje gesiej skorki. Wygladam  na ganek, probujac zlokalizowac miejsce akcji, jednak nie widze nic. Wracam do pokoju – slysze jakby wyrazniej…  Nagle olsnienie! Wchodze na lozko, zagladam przez wywietrznik, i… Widze srodek hinduistycznej swiatyni, do ktorej (jak sie okazalo) biali nie maja wstepu… Po srodku siedza kobiety I mezczyzni  ubrani w biale szaty, obwieszeni zoltymi kwiatami. Kazdy z nich okadza sie kadzidlem, wszyscy zas spiewaja mantry. Wokol nich tylko tysiace wymalowanych bogow Hinduizmu…  Czuje ze patrze na cos bardzo prawdziwego, co w normalnym ukladzie nie jest przeznaczone dla mych oczu. Znowu czuje sie jak w ksiazce podrozniczej. Magia, magia, magia! Pokoj sasiadujacy z tajemnicza swiatynia tylko dla Balijczykow – bezcenne : ) Byc moze zabrzmie patetycznie, ale wlasnie dla takich totalnie niesamowitych momentow warto przemierzac niekonczace  sie kilometry – nie zawsze w luksusowych warunkach.  Zagaduje pozniej wlasciciela, ze dal mi tak “specjalny” pokoj. Ten usmiecha sie I mowi: “chyba Ci to nie przeszkadza?”. Odpowiada mu tylko me spojrzenie mowiace : “zartujesz?!”.  
W miedzyczasie poznaje mlodego chlopaka z okolic Ubud, ktory probuje rozkrecic swoj maly turystyczny biznes, organizujac wycieczki rowerowe po okolicach – swiatynie, tarasy ryzowe, I wiejska – prawdziwa strona Bali. Brzmi jak cos dla mnie – w droge! Akar mowi dobrze po angielsku, wiec zameczam go pytaniami o codziennosc  Balijczykow.  Zabiera mnie na plantacje kawy Luwak – drugiej po jamajskiej “Blue Mountain” najdrozszej kawy na swiecie.  Jedziemy przez niekonczace sie pola ryzowe, gdzie podgladamy zbierajacych plony, a chwile potem  siejacych nowe sadzonki rolnikow. Tak tak – w Indonezji ziemia rodzi non stop…  Poprzez odpowiednie splecienie ze soba roslin ryzu rosnacych na brzegu pola, prosi sie bogow o pomyslnosc zbiorow. Cala praca odbywa sie recznie, po kolana w wodzie, I palacym nieznosnie sloncu. Przejezdzajac przez wioski mijamy porozkladane na srodku ulic suszace sie ziarna ryzu I innych roslin. Dzieci gonia za nami, chcac sie przywitac, a stare bezzebne kobiety usmiechaja sie serdecznie. Tylko mezczyzni udaja, ze nie stanowie zadnej atrakcji. Czyzby balijska duma? :)  Przeraza mnie widok 6latkow(!) pedzacych na skuterach po tamtejszych drogach. Wyjasnia to fenomen zdumiewajacych umiejetnosci kierowcow w Indonezji. Nikt nie martwi sie o policje, bo w promieniu 40 km nie ma zadnego posterunku, a nawet gdyby byl … Policja nie ma czego szukac po wioskach. Przestepczosc jako taka nie istnieje. Z wyjatkiem organizowanych tu namietnie walk kogutow, co jest niezgodne z prawem, ale jak najbardziej zgodne z tradycja.  Wsrod pieknych krajobrazow docieramy do Swiatyni Matki Wody. Tabuny wiernych dokonuja tutaj rytualnych ablucji.




 W tej chwili musze sie do czegos przyznac… Wsluchuje sie uwaznie w wyjasnienia mego przewodnika, ale…  Sa one tak naszpikowane roznymi legendami, przypowiesciami, tradycjami, wzajemnie z pozoru wykluczajacymi sie informacjami… Rezygnuje z podjecia proby opisania tego na blogu. Hinduizm potrafi przyprawic o bol glowy! Zamiast tego chlone atmosfere swiatnyni, i jej chlodnych murow… Wracamy do Ubud przez  wioski i pola ryzowe, zatrzymujac sie w domu rodzinnym mego przewodnika. I znow – w trzech domach zyja trzy pokolenia. Honorowe miejsce na podworku zajmuje mala swiatynia. Tak – w tradycji balijskiej kazda rodzina winna miec swoja wlasna swiatynie – przyprawia mnie to o kolejny bol glowy – bo jak to?! :)  Na przeciwko swiatyni – pracownia artystycza – w tym przypadku stricte rzezbiarska.  Czuje ze czas stanal w miejscu – wszystko toczy sie swym naturalnym rytmem – zazdroszcze, i z niechecia mysle o powrocie w europejskie szalone realia… Tymczasem trzeba wracac do mego magicznego pokoju.
Wlasciciel przybytku pyta mnie, czy chcialbym wieczorem wybrac sie  zobaczyc tradycyjny indonezyjski taniec – z ogniem w roli glownej. Niestety dzisiaj jest to organizowane stricte dla turystow, choc mialem informacje ze caly czas mozna natknac sie na tego rodzaju celebracje w swiatyniach gdzies w glebi Bali… Biali nie sa tam jednak mile widziani. Coz… Balijczycy patrza na to, co dzieje sie w Kucie, I wyciagaja takie a nie inne wnioski. Poniekad sluszne.  Moze zamiast slow – popatrzcie i posluchajcie…





Slowem podsumowania – Bali… Wyspa gdzie mozna znalezc magie i przepiekne widoki;  mozna tez znalezc turystyke w najobrzydliwszym wydaniu. Nie zgodze sie tylko z tym, ze to rajska wyspa.  Raj znalazlem – na innej wyspie – tez w Indonezji…
 Indonezjo – bede bardzo tesknil… I na pewno mowie: do zobaczenia !  : )





3 komentarze: