czwartek, 6 czerwca 2013

Wulkan Ijen - czyli relacja z piekielnej kopalni siarki

Kawah Ijen... Wulkan bardzo specjalny. Przerazajacy truciciel i zywiciel w jednym.  Jawajczycy mieszkajacy w jego sasiedztwie uwazaja go za zywa istote. Patronuje on rozciagajacym sie wokol plantacjom kawy (slynna jawajska arabica) i ryzu. Jednak to nie dla malowniczych plantacji postanowilem zjawic sie wlasnie w tych okolicach. Przyczyna lezy dokladnie w srodku krateru wulkanu Ijen. Od czasow kolonialnych dziala tam bowiem jedyna w swym rodzaju kopalnia siarki, gdzie surowiec ten wydobywany jest recznie, a gornicy wynosza urobek na wlasnych plecach... Ale od poczatku...
Punktem wypadowym jest Sempol - ostatnia wioska, gdzie dociera transport publiczny (woooolny, bardzo wolny). Miejsce jest niesamowicie ulokowane pomiedzy plantacjami kawy, a w powietrzu czuc jej aromat. Jest dla mnie bardzo przyjemny, choc sam kawy nie pije (jamajska Blue Mountain Coffe stanowi wyjatek, ale to zupelnie inna historia...).


Heroicznie walczac z tropikalnymi humorami mego zoladka, znajduje kierowce motocykla - o 4 rano ruszamy na spotkanie Siarkowego Potwora. O tej nieludzkiej godzinie na indonezyjskich plantacjach kawy jest ZIMNO. Przerazliwie zimno. Szczegolnie po godzinie spedzonej na pedzacym w ciemnosc skuterze. Nic to... Rozgrzeje sie w drodze do gory, ku kraterowi... W sklepiku u podnoza wulkanu zostawiam niepotrzebne rzeczy do odebrania pozniej, zas moj kierowca odjezdza. Jest kompletnie ciemno, a ja nie mam pojecia jak odnajde to miejsce po zejsciu z gory. Coz... Na razie sie tym nie przejmuje, bo umysl zaprzata rozmyslanie co tez zastane tam wysoko. Jeden z wychodzacych wlasnie do krateru gornikow pokazuje mi, zebym szedl z nim. Dwie godziny wspinamy sie po kretej i waskiej sciezce, ktora powoduje u mnie zadyszke (wstyd sie przyznac, choc kondycje mam nie najgorsza).




  Docieramy do kantyny,  ktora jest w polowie drogi do krateru, i gdzie odbywa sie wazenie urobku. Siarke skupuje pobliska cukrownia, wykorzystujac  ja do wybielania cukru. Na drewnianej wadze zawieszaja kosze, aby dowiedziec sie, ile zarobili. Za kilogram siarki placone jest ok 20 groszy. W jednym koszu  waga siarki waha sie od 70 do nawet 110 kg. Najsilniejsi robia dwa kursy dziennie, co daje im dniowke w wysokosci ok 13 $. Stanowi to wielokrotnosc  zarobkow okolicznej ludnosci, I tlumaczy zdumiewajaca pogode ducha tych katorznikow. W kantynie kupuje paczke papierosow, bo jest to najbardziej pozadany przez gornikow towar. Moj “przewodnik”  pokazuje mi wylaniajaca sie z morza wyspe Bali. No tak – jestesmy przeciez na samym wschodzie Jawy.



  Ostatni kilometr stromego podejscia i … Wychodzimy na piekielna przelecz plena czarnych skal. Po stronie lewej jest dymiacy niesamowicie wielka chmura siarki wulkan Ijen, po stronie prawej zas kolejny wulkan z ogromnymi formacjami skalnymi.  Kolejnych kilkadziesiat metrow po waskiej grani, i Ijen odslania swoj skarb. Daleko w dole patrze na najwiekszy na swiecie naturalny zbiornik kwasu siarkowego o temperaturze 34 stopni. Jezioro ma niesamowita glebokosc 200 m. Gornicy pracuja na wyciagniecie reki od tej przerazajacej kumulacji zracej substancji. Wlasnie tutaj bowiem skraplaja sie gazy tloczace sie z wnetrza wulkanu, dajac wysokojakosciowa siarki, bedaca w 99% czystym pierwiastkiem.  Plynna siarka (koloru wsciekle czerwonego) ma temperatura ponad 100 stopni, i powstaje na skutek schlodzenia siarkowej pary, kierowanej w tym celu do prymitywnego systemu rur i blaszanych beczek. Aby zapobiec zaplonowi zakrzeplej siarki, gornicy studza ja kwasem z jeziora.  Patrzac jeszcze z gory na lazurowy kolor jeziora… Nie moge oderwac od niego wzroku. Jak zahipnotyzowany patrze na widoczne w dolu zolte zloza siarki spowite w gestej zoltej chmurze, i malutkie sylwestki ludzkie, widoczne z tej wysokosci. Okolicznosci przyrody sa tak niesamowite, ze wypatruje juz tylko smoka…






  Gornik z ktorym ide oznajmia, ze dalej ze wzgledow bezpieczenstwa isc nie moge, i basta!  Rzeczywiscie – turysci koncza swa droge wlasnie tutaj – na skraju krateru. Widok jest bardziej niz niesamowity, ale… Nie bylbym soba…Tymczasem jednak  na nic moje blagania i prosby.  W akcie desperacji wyciagam 5 $, i mowie ze to prezent dla niego. Odpowiada mi niesmialy usmiech , przestroga: “hti-hati!” (uwazaj), i  oczywista dla mnie prosba, zeby nie przeszkadzac pracujacym. Bingo! Schodzimy do krateru… Droga jest straszliwie stroma, najezona obsuwajacymi sie kamieniami; mozna stoczyc  sie prosto do kwasu siarkowego. Nie czuje sie bezpiecznie. Wyziewy Ijen cuchna coraz bardziej; oddycham przez huste, zastanawiajac sie, co stanie sie ze mna tam na dole. Przede wszystkim jednak staram sie nie zabic. W depresje wpedza mnie widok pedzacego przede mna w dol po skalach faceta w japonkach… Wreszcie docieramy do miejsca, gdzie gornicy laduja siarke do swych bambusowych koszy. Wszyscy kaszla, i ciezko jest oddychac. Mezczyzni w milczeniu odlupuja kawaly siarkowych blokow, nastepnie zas musza dobrze wywazyc swe kosze. Patrze w gore, i przechodza mnie ciarki na mysl o wtarganiu 100kg ciezaru ta droga, ktora schodzilismy… Staram sie nikomu nie wchodzic w droge, nie mogac uwierzyc, ze niektorzy wchodza w buchajaca wsciekle z ziemi zolta chmure wyziewow. Przygladam sie z bliska jezioru, zoltym brylom siarki i wykonujacym ta straszliwa prace ludziom. Jestem jedynym “turysta”. Atmosfera jest tak niesamowita, ze trace poczucie rzeczywistosci.





 Nagle jednak wiatr zmienia kierunek, i slysze tylko krzyki, zebym uciekal. Jak? Gdzie? Sekunde potem ogarnia mnie obezwladniajacy bol w plucach i oczach. Nie moge oddychac, nie moge otworzyc oczu. Po jakichs 20 sekundach zaczynam myslec, ze moje zycie skonczy sie gdzies w kraterze wulkanu. Chwile pozniej wszystko ustaje,  a ja lapczywie chwytam pierwszy haust swiezego powietrza, kaszlac i dziekujac niebiosom, ze ta meczarnia sie skonczyla. Tak wyglada moje pierwsze spotkanie z oparami czystej siarki. Gornikow przed takimi “atakami” nie chroni aboslutnie nic – to ich codziennosc.


 Zalzawiony i obolaly ruszam w droge powrotna do gory. Sama wspinaczka kosztuje mase wysilku, a mijam tych malych wielkich ludzi, duszacych sie w trujacych oparach, i niosacych ok 80-100 kg koszy na swych barkach. Obserwacja tego nieludzkiego wrecz wysilku wzbudza moje nieklamane przerazenie, i najwyzszy podziw.  Kazdy krok w gore to dla nich meczarnia – kaszla, pluja (niektorzy krwia), poca sie, ale tez usmiechaja. Utrzymaja swoje rodziny. Czesto kosztem zycia – zawsze kosztem zniszczonego zdrowia. Srednia zycia gornikow z Kawah Ijen to ok 40 lat. Ide z nimi, a patrzac na nieludzki wysilek tych ludzi nie chce mi sie wierzyc, ze w XXI wieku ludzie pracuja w taki sposob, i w takich warunkach.

 Paradoks polega na tym, ze oni sa dumni i wdzieczni, ze ktos im te prace dal. Prosza o papierosy, czasem o wode. O ile czasem jestem “bezwzgledny” dla zebrzacych – tym razem nie mam serca odmowic tym piekielnym gladiatorom. Kazdy z nich zasluguje na o wiele wiecej. Wyniesienie tamtejsza droga w gore kosza z ok. 80 kg (czasem ponad 100) siarki to wyczyn czysto olimpijski, a trzeba jeszcze przejsc ok 2 godziny drogi w dol… Niektorzy gornicy pokazuja mi znieksztalcenia i narosla na ramionach, gdzie opiera sie ciezar kosza. Znow jestem zly na ten swiat, ale potem przychodzi refleksja, ze oni tej pracy chca, potrzebuja, i “dobrze jest jak jest”. Malo tego! Zostalo mi powiedziane, ze bardzo trudno jest dostac sie w poczet gornikow z Kawah Ijen. Jak wszedzie w takich przypadkach – potrzebne sa znajomosci.
Wukan Ijen na zawsze juz pozostanie jednym z najbardziej intensywnych wspomien i doswiadczen w mym zyciu. Jeden z aspektow wspomnianej intensywnosci wrazen niech odda fakt, ze musialem wyrzucic czesc ubran. Zapach siarki nie chcial zniknac nawet po wielu praniach… 

1 komentarz: