sobota, 26 stycznia 2013

Magiczna Kraina Herbaty ukryta w Górach Cynamonowych


Zbieram szczękę z podłogi. Nie raz, i nie dwa, a zdarzył się nawet raz trzeci. Zaczęło się już w drodze tam wysoko – w Góry Cynamonowe, będące częścią Gathów Zachodnich – 1600 – 2400 m w górę. Kierowca dużego autobusu, nazwany roboczo „Królem Szos” (mam ogromny wehikuł i głośny klakson, więc jadę jak chcę, gdzie chcę i wyprzedzam wszystko i wszystkich dookoła, a co!) dokonywał na drodze rzeczy niemożliwych. Na ścieżce górskiej o szerokości jednego pasa ruchu (europejskiego) wymijają się na zakręcie (!) dwa pełnowymiarowe autobusy rejsowe. Do pootwieranych wszędzie okien(najlepsza klimatyzacja Made in India) wdzierają się gałęzie mijanych drzew – nasz kierowca dzielnie wyprzedza (!) kolejne pojazdy na krętych drogach, a wszystko to dzieje się na przestrzeni dosłownie dwóch, może trzech centymetrów  dzielących lakiery wehikułów. Przed każdym zakrętem każdy trąbi, obwieszczając „temu po drugiej stronie” , że nadciąga. Taak, nie mylicie się – głowa pęka : ) Zdumiewa mnie ta ich jazda na centymetry : kilka godzin później doświadczam jej „na własnej skórze” - idąc poboczem. Jestem wymijany przez samochody, które dosłownie ocierają  się o mój naskórek. Wracając jednak do głowy – pęka ona, i szczęka opada nie tylko z powodu wariackiej jazdy rodem z Hindustanu. Człowiek patrzy i nie wierzy – tropikalne słońce (i temperatura) na dwóch kilometrach nad poziomem morza, błętkitne niebo, sływające po stokach, i pnące się w ich górę kaskady krzewów herbaty, a wszystko tonie w soczystej zieleni. Powoli przestaję się dziwić, czemu jadąc hinduskim tuk tukiem tudzież rykszą, o taką :

Kierowca zamiast obserwować drogę, to odwraca od niej wzrok, żeby podziwiać widoki. Jak najbardziej go rozumiem, tylko martwię się trochę o swój tyłek. Ale tylko trochę, bo kto by myślał o śmierci, mając coś takiego wokół siebie: )




Zdaje się, że wspominałem coś o zapachach, jakie unoszą się w indyjskiej przestrzeni? Mocz, haszysz, potrawy… W Górach Cynamonowych zaś jeszcze się autobus nie zatrzymał u celu, a moje nozdrza już zostały zaatakowane przede wszystkim przez kardamon,jaśmin, i… zgadliście: cynamon. Myślałem że ktoś coś gotuje, ale okazało się, że to po prostu sobie rośnie, i dlatego tak pachnie – przecież to naturalne! Tak – zbierałem szczękę z podłogi kolejny raz. Tym bardziej, że zapach jest naprawdę intensywny, i mocno absorbujący zmysły. Bardzo niedługo potem dopadły mnie kolejne aromaty. Przecież rosną tu drzewa cytrynowe, mango, pomarańczowe, bananowe… Wszystko Pachnie – przez duże P. Przejeżdżam obok upraw przypraw – feeria zapachów przechodzi moje najśmielsze wyobrażenia, ale to i tak nic w porównaniu zapachu który roztacza się z leżących przy fabrykach herbaty  lnianych worków wypchanych zebranymi z pól liśćmi herbaty właśnie…  Duża część herbat jakie spijamy w Polsce i nie tylko pochodzi właśnie stąd. Szkoda tylko, że herbata  dla Hindusów nie zawiera całej chemii, która dodawana jest „na eksport”.  Żeby jednak nie było za słodko… Tłukę się (inne określenie nie przechodzi mi przez gardło i klawiaturę) 40 km w jedną stronę po górskich dróżkach tuk tukiem, z permanentnym opadem szczęki (widoki, ach, widoki…), zastanawiając się, czy bardziej niedobrze mi od ciągłych zakrętów, wycia silnika, silnego akcentu hindi mego kierowcy, czy też  jego balansowania nad przepaściami. Celem jest miejsce, z którego wyrusza się na kilkugodiznny trekking. Po drodze widzę dzikie bawoły, i drzewa sandałowe; wypatruję słoni i tygrysów. Po dwóch godzinach jazdy (tak – 40 km) docieramy na miejsce. Okazuje się, że trekkingu nie będzie, bo przewodnik zbiera właśnie śmieci na drogach – wszystko to z okazji kontroli, która ma nadejść dnia następnego. India, Incredible India : ) Nic straconego! W drodze powrotnej zahaczamy o Lakkam Waterfalls, gdzie turyści widzą może 20 metrów wodospadu, mi zaś po długich pertraktacjach udaje się zobaczyć jego 320 metrów, skacząc jak koza po korzeniach drzew tworzących schody pnące się w górę wodospadu. Potem zaś zaczyna się prawdziwa zabawa, czyli skakanie po mokrych skałach, między kaskadami spływającej wody, i grożącej niemo przepaści najeżonej skałami. Enty już raz tego dnia zachwycam się widokami, zastanawiając się uparcie, skąd w tym kraju taka znieczulica jeśli chodzi o bezpieczeństwo turystów : ) Mój przewodnik skacze zwinniej niż kozica w samych japonkach (przecież to co najmniej usiłowanie samobójstwa!), nie ustrzega się jednak potknięcia, zakończonego efektownym lądowaniem w strumieniu. Śmieję się z niego, po czym może 15 sekund później zaliczam jeszcze bardziej efektowną glebę, która przebarwiła mi część spodni na kolor krwistoczerwony (nie pytajcie czemu – nie mam najmniejszego pojęcia, a Przewodnikowi nie starczyło angielskiego na objaśnienie mi tej zagadki ).
Przejeżdżamy przez dalsze wioski górskie – ludzie patrzą na mnie z ciekawością (przede wszystkim Kobiety), niektórzy z niechęcią  bądź obojętnością( Mężczyźni). Życie toczy się swoim rytmem, wyznaczanym przez pracę przy zbieraniu liści herbaty (1.5 $ za 12 godzin ciężkiej pracy w bezlitosnym słońcu), handlowaniu,jedzeniu i  załatwianiu potrzeb fizjologicznych  - publicznie, bo czego tu się wstydzić? Mimo całej biedy którą widzę, zauważam, że ma ona jakiś rajsko-leniwy wymiar, spowodowany takimi a nie innymi okolicznościami przyrody. Wiem, że dla części z Was może być to obrazoburcze, ale gapiąc się na krajobraz Gór Indii Południowych, nasunęła mi się taka myśl, że tutaj ciężko nie wierzyć w Boga… Może dlatego właśnie mieszkańcy tego regionu mówią o swojej ziemi: „God’s Own County” ? 

2 komentarze: